Strasznego dziadunia
po raz pierwszy czytałam w liceum. Na pewno czytałam, bo wówczas na tapecie były
wszystkie książki autorstwa Marii Rodziewiczówny, jakie wówczas dostępne były w
bibliotece. Niektóre przeszły przez moje dłonie parokrotnie. To chyba były pierwsze
książki, które na dobre wpoiły mi zainteresowanie XIX wiekiem, co mi pozostało
już na stałe. Jak przypuszczam to były pierwsze książki, które w sposób subtelny
opowiadały o budzącym się uczuciu między dwojgiem ludzi, co przyczyniło się w niemałym
stopniu na powstaniu mojej romantycznej strony natury. Po latach z
przyjemnością wróciłam do jednej z książek Rodziewiczówny.
Tytułowy Straszny
dziadunio to Polikarp, dziadek młodego studenta Hieronima Białopiotrowicza
i właściciel majątku Tepeniec w powiecie mozyrskim. Ruciowi niezbyt się układają
stosunki z dziadek, ciągle panują między nimi niesnaski i nieporozumienia. Nie oznacza
to jednak, że Polikarp nie troszczy się o swojego wnuka. Właściwie w dość
ciekawy sposób kieruje jego życiem i funduje mu swoistą ścieżkę doświadczeń życiowych.
Hieronim osierocony od najmłodszych lat musi dbać o siebie bez pomocy dziadka.
Z kolei drugi wnuk, Albert skrzętnie wykorzystuje stronę finansową dziadka
prowadząc dość rozrzutne i hulaszcze życie. Mimo to obaj są szpiegowani przez wysłanników
dziadka. Wie o każdym ich posunięciu między innymi o uratowanej przez Hieronima
z powodzi kilkuletniej Bronce, która mieszkała w Petersburgu wraz z Ruciem i
jego przyjacielem. Dziad Polikarp nie byłby sobą, gdyby i w tej sprawie nie
interweniował.
Powieść wydana po raz pierwszy w roku 1887 moim zdaniem pod
względem zagadnień moralnych jest ponadczasowa. Znaleźć w niej można strony
dobra i zła, które ścierają się ze sobą od wieków. Opowiada również o
wartościach uniwersalnych. Książka napisana pięknym, starym i oryginalnym
stylem zapewni przyjemnie spędzony wieczór i błogi uśmiech na ustach. Dla mnie
klasyka gatunku.
Maria Rodziewiczówna, Straszny dziadunio, wydawnictwo Świat Książki, czerwiec 2012, oprawa miękka, stron 160.
To jedna z moich ulubionych książek Marii Rodziewiczówny.)
OdpowiedzUsuńChciałabym wrócić do niektórych:)
UsuńMówi się o niej, że to jedna z największych grafomanek w historii polskiej literatury, ale ja akurat mam do niej słabość - fajnie, że blogerzy jeszcze o niej pamiętają.
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam wobec tego grafomanki:) Dołęga- Mostowicz to grafoman? :)))
UsuńKoniecznie muszę sięgnąć po coś autorstwa pani Rodziewiczówny - szczerze powiedziawszy, nawet o niej nie słyszałam. Czy uważasz, że na początek ,,Straszny dziadziunio" to dobry pomysł, czy może mogłabyś polecić mi coś innego? :)
OdpowiedzUsuńto dobra książka na początek:)
UsuńJa jako pierwszą czytałam bodajże "Wrzos" albo "Dewajtis" i od tego się zaczęło:)
Mam pełno Rodziewiczówny w domu, ale czytałam tylko "Między ustami a brzegiem pucharu", które zresztą lubię. Może uda mi się znaleźć chwilę na inne jej utwory.
OdpowiedzUsuńJa nie mam właściwie nic oprócz tej, a szkoda. Należy to zmienić:)
UsuńWracam do tej książki co jakiś czas :)
OdpowiedzUsuńOj to książka z mojego dzieciństwa. Uwielbiałam ją. Mój egzemplarz już jest bardzo sfatygowany:) muszę jednak przywieźć go od mamy z domu i sobie przypomnieć.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Warto do niektórych książek wracać właśnie ze względu na owe wartości ponadczasowe:)
UsuńTo jedna z książek mojego dzieciństwa. Chyba chciałam zrekompensować brak dziadków, których nie pamiętałam. Dobrze, że są wznowienia, bo tyle bylejakości dla młodzieży dzisiaj! Starszy sobie poradzi i wyselekcjonuje, a młodsi pójdą za modą. I tak z ciekawości - gdy pytałam moich szóstaczków na koniec, co chcieliby wyrzucić z kanonu lektur, padło tylko na "Księgę dżungli". Reszta im podobała, czyli nie jest źle. I tym optymistycznym akcentem...:)
OdpowiedzUsuń