28 kwietnia 2024

Szczepan Jeleński, Lilavati. Rozrywki matematyczne.


Czy humanista może czytać książki poświęcone matematyce? Owszem, czemu nie. Z ciekawości więc oraz ze względu na dzieci, zdecydowałam się na książkę Szczepana Jeleńskiego (1881-1949), który w okresie międzywojennym był dyrektorem Księgarni Św. Wojciecha w Poznaniu. Nie był matematykiem, ale inżynierem. Książka została po raz pierwszy wydana w 1926 r. Liczy sobie więc prawie sto lat! Oprócz Lilavati napisał jeszcze Śladami Pitagorasa. Obydwie książki popularyzowały matematykę w sposób pozbawiony nudy. To zadania i zagadki powiązane z anegdotami i oczywiście przeznaczone do rozwiązania. Tytuł związany jest z imieniem córki hinduskiego matematyka z XII w. Bhaskary (1114–1185), zwanego Acaria. Lilavati obdarzona miała być talentem matematycznym.



Znaleźć tu można wiele zagadek logicznych i zadań matematycznych pisanych z myślą o edukacji starszych dzieci. Wykorzystane zostały historie rozmaitego autoramentu, nawiązujące do różnych kultur i miejsc. Znaleźć tu można zadania pochodzenia między innymi: chińskiego, hinduskiego, francuskiego, rosyjskiego, arabskiego, greckiego. Są zadania wielkich i sławnych matematyków, jak i zupełnie nieznanych, anonimowych autorów. Przedstawione zostały informacje związane z liczbami, działaniami matematycznymi, figurami geometrycznymi, kartami, tajemnice szachownicy czy domina. Mowa jest o datach urodzin, wymazanych cyfrach, pomyślnych liczbach, paradoksach arytmetycznych i geometrycznych, potęgach, magicznych figurach, . W książce odnaleźć można również matematyczne łamigłówki, propozycja gier i zabaw takich jak: labirynty, mosty, wieża Hanoi, zapałki, mosty królewieckie.

Książka przynosi wskazówki, w jaki sposób należy przyswajać wiedzę i czerpać radość z nauki matematyki. Prezentuje też nieszablonowe zadania i ich rozwiązania. Nie należy czytać tej książki od deski do deski. Lilavati zyskała wspaniałą oprawę graficzną w nowym prezentowanym wydaniu, które ukazało się nakładem wydawnictwa Zyska i S-ka.


Szczepan Jeleński, Lilavati, Rozrywki matematyczne, wydawnictwo Zysk i S-ka, wydanie 2024, okładka twarda, stron 256. 


26 kwietnia 2024

Béla Hamvas, Księga gaju laurowego i inne eseje.


 

Właściwie nie za wiele czytałam książek z literatury węgierskiej i nic o niej nie wiem. Przede wszystkim to spowodowało, że sięgnęłam po tom, na który złożył się wybór esejów Béli Hamvasa (1897-1968), węgierskiego pisarza, eseistę, myśliciela, tłumacza (uczył się sanskrytu, hebrajskiego, przekładał z chińskiego) i filozofa. Wydana na Węgrzech spuścizna Hamvasa liczy 33 tomy, u nas praktycznie autor nieznany. Jego ojciec był nauczycielem gimnazjalnym i duchownym ewangelickim, a matka katoliczką. Jako syn odziedziczył wyznanie po ojcu, a jego trzy siostry – po matce. Hamvas studiował filologię węgierską i niemiecką w Budapeszcie oraz uczęszczał na konserwatorium. Pracował jako bibliotekarz w Bibliotece Stołecznej od 1927 r., a po zwolnieniu 1946 r. mógł tylko pracować już fizycznie m.in. jako ogrodnik, stróż, robotnik na budowach socrealistycznych. Miał zakaz publikacji i pracy intelektualnej. Wyrzucony na społeczny margines, wykorzystywał każdą wolną chwilę, aby pisać i czytać. Pracował wytrwale, z pokorą i spokojem.  

W esejach Hamvas podejmował tematy, o których (i na które) w życiu codziennym w ogóle nie zwracamy uwagi, nie zastanawiamy się, nie zaprzątamy głowy. W monotonnym, planowym zabieganiu zapominamy o prostych sprawach, przestajemy dostrzegać drobiazgi, nie potrafimy się prawdziwie cieszyć. Hamvas zwracał uwagę na to, co ważne. Przy okazji w swoich analizach potrafił odwołać się do Brueghela, Mointaigne, Kierkegaada, Nitzschego, Platona, Ojców Kościoła, świata antycznego, Dostojewskiego, Wagnera. Pisał między innymi o kryzysie cywilizacji, samotności, literaturze, malarstwie, drzewach, kwiatach, gwiazdach, śpiewie ptaków, podróżach, duchowości, sztuce moralistycznej. Sięgał do wielkich tradycji religijnych całego świata. Zastanawiał się, skąd się wziął kryzys cywilizacyjny i jaka jest przyczyna występowania na świecie konfliktów zbrojnych  Potrafił pisać o czymś, co jest właściwie niezauważalne.

To zupełnie wyjątkowe eseje o życiu, prawdzie, szczerości, prostocie. Hamvas pisał w taki sposób, że nawet zerwanie figi, gotowanie zupy jarzynowej, słuchanie śpiewu ptaków wydają się pięknymi, cudownymi momentami w życiu człowieka. Radością życia możemy więc dzielić się z innymi, ale czy potrafimy?


 

 

Béla Hamvas, Księga gaju laurowego i inne eseje, wydawnictwo Próby, wydanie 2022, tłumaczenie: Teresa Worowska, okładka twarda z płóciennym grzbietem, stron 256.

20 kwietnia 2024

"Jakoż wielka ekspens była" / Cymelia (4)

 


    W przeciągu lata różne festynie bywały, to w Ogrodzie Saskim, to na Bielanach, z wielkim ekspensem skarbu królewskiego; książę podkomorzy koronny nie oszczędzał onego podobnymiż zabawami; Moszyński[1] stolnik koronny, i ten wielkim sumptem w Miłocinie dał królowi festyń, który tak mocno ukontentował monarchę, że całą ekspens festynia tego, na kilka tysięcy czerwonych złotych wynoszącą, z skarbu swego zastąpić kazał. Opery, komedie wielkim sumptem sprowadzone były; słowem mówiąc, iż przy festynie, zabawy i rozrzut pieniędzy sądzić należało, że król i bracia jego w obfitych opływają bogactwach. Jakoż wielka ekspens była, nie tylko na wzwyż wyrażone zabawy, ale na nieumiarkowane pensje różnym osobom wyznaczone, nie przez szacunek zasług, lecz przez upodobanie osób i zalecenia w intrygę wchodzących. Czyliż bowiem z innych źródeł pochodziło naznaczenie rocznej pensji 3000 dukatów księżnie Sapieżynie wojewodzinie połockiej[2]? Jakoż i księżnie Sapieżynie wojewodzicowej mścisławskiej[3]? Były i inne, nad zamiar ukryte ekspensa, które żadnego królowi nie czyniły honoru; owszem tam, gdzie ostentację przyzwoitą wspaniałości króla okazać należało, tam zawsze zbywało. Albowiem apartamenta królewskie zupełnie zarzucone, damy na pokojach królewskich w święta tylko wielkie z rana godzinę do powinszowania królowi wyznaczoną miały. Obiady królewskie skasowano, a tylko król w swej garderobie jadał, do którego stołu bez względu osoby i dystynkcji przypuszczano, tak dobrze, iż z najpierwszym posłem, senatorem, ministrem obok malarz, doktor, a czasem awanturzysta zasiadał.

 

Stanisław Lubomirski, Pod władzą księcia Repnina. Ułamki pamiętników i dzienników historycznych (1764-1768), opracował i wstępem poprzedził Jerzy Łojek, Instytut Wydawniczy PAX 1971, tekst cyt.: s. 96-97.




[1] August Fryderyk Moszyński h. Nałęcz (1731-1786)

[2] Magdalena Agnieszka z Lubomirskich ks. Sapieżyna (1739-1780) – wojewodzina połocka, żona Aleksandra Michała Sapiehy.

[3] Elżbieta z Branickich Sapieżyna (1734 –1800) – W 1753 r. poślubiła Jana Józefa Sapiehę z linii różańskiej, z którym rozwiodła się w 1755 r. Drugim mężem był Jan Sapieha z linii kodeńskiej, który umarł w 1757r. Po drugim mężu przysługiwał jej tytuł wojewodzicowej mścisławskiej.

*ekspensa - wydatki (lp. ekspens- wydatek)

[przypisy moje]

13 kwietnia 2024

Hans von Trotha, Ramię Pollaka.



Opowieść, w której kryje się kolejna opowieść. W małym pokoiku 17 października 1943 r., K. nauczyciel gimnazjalny z Berlina, który znalazł schronienie w Watykanie spotkał się z emerytowanym prałatem Monsignore F., aby zdać sprawę z przebiegu spotkania 15 października z Ludwigiem Pollakiem. K. został bowiem swego rodzaju wysłannikiem. Po upływie dwóch dni nadal jest wstrząśnięty. 

Podejmując się zadania 15 października, K. wyrusza do Palazzo Odescalchi, aby wykonać je jak najszybciej, najlepiej przed wyznaczoną godziną policyjną. W Watykanie Pollak wraz z rodziną miał być bezpieczny. Niemcy nie przekraczają bowiem namalowanej białą farbą linii demarkacyjnej. Nic jednak nie idzie zgodnie z planem. Pollak jest pełen niezbyt naturalnego spokoju. Nie wierzy w ostrzeżenia, że Żydom grozi niebezpieczeństwo. Z kolei K. jest coraz bardziej spięty, początkowo nie chce nawet usiąść, stoi przy drzwiach, a przecież czas nieuchronnie mija. Pollak zaczyna opowiadać o swoim życiu – rodzinie, pracy, wyjazdach, miłości do muzeów. Historia po historii. Nie jest to jednak wesoła opowieść, bowiem jako Żyd zmagał się niejednokrotnie z brakiem poszanowania i niedoceniania jego pracy naukowej i muzealniczej. Musi jednak zarabiać, więc podejmuje się handlu dziełami sztuki.

Von Trotha dzieli swoją książkę na dwie sceny. W każdej obserwujemy pokój z dwoma aktorami – K. i Pollakiem w jego mieszkaniu oraz K. i prałatem F. w Watykanie. Zazwyczaj w tego typu tekstach, następuje wyodrębnienie opowieści poprzez zaznaczenie odmiennej czcionki. Tu tego nie ma. Tekst za który odpowiedzialny jest K., tekst Monsignore F. oraz opowieści samego Pollaka zlewają się. Czasami trudno jest ustalić, kto właściwie mówi, lub rozróżnić przeszłość od teraźniejszości.

Powieść jest swoistym wykładem na temat sztuki. Istnieją nawiązania do twórczości m. in.: Goethego, Rodina, Leviego, Lessinga, Winckelmanna, Pliniusza, Eneidy, afery Dreyfusa. Punktem kulminacyjnym jest opowieść Pollaka dotycząca odkrycia przez niego ramienia Lakoona (1906 r.). Dostrzegając podobieństwo stylistyczne do Grupy Laokoona, podarował je następnie Muzeom Watykańskim

Von Trotha oddaje atmosferę poczucia złudnego bezpieczeństwa, które sprawiło, że ludność żydowska w Rzymie była nieprzygotowana na aresztowania o wschodzie słońca 16 października 1943 r. Kierunek był tylko jeden - Auschwitz.

 

 

Hans von Trotha, Ramię Pollaka, wydawnictwo Próby, wydanie 2024, tytuł oryg.: Pollaks Arm, tłumaczenie: Anna Arno, okładka twarda, stron 140.

11 kwietnia 2024

"Czymże są jednak losy budowli w porównaniu z losami państw!"/Cymelia (3).

 


Król zawiadomił mnie o swoim życzeniu zapolowania na żubry, które w całej Europie znajdowały się już tylko w lasach ekonomii królewskich.[1] Fantazja ta kosztowała mnie ponad trzydzieści tysięcy dukatów. Trzeba było bowiem przebić odpowiednią drogę i położyć trakt przez bagna ponad czteromilowej długości, wyciąć w dziewiczym terenie odpowiedni plac, wnieść coś w rodzaju małego miasteczka z dworem dla króla, jego świty, dyplomatów i wszystkich, którzy tu zjechali. Polowanie trwało około dziesięciu dni i wszyscy byli zeń bardzo kontenci. Mimo ostrożności omal nie zdarzył się jednak wypadek. Dla ułatwienia królowi strzałów zbudowano drewniane umocnienie z pojedynczymi izbami, a dla świty oczyszczono plac i wzniesiono wielki pawilon, w którym na wielkim stole leżały strzelby. Spodziewano się, że będzie się tu raczej biesiadować, a nie polować, gdyż nie pojawi się prawdopodobnie żadne dzikie zwierzę. Jednakże zabłąkał się w te okolice żubr, wyraźnie  spłoszony hałasem. Wszyscy rzucili się po strzelby i zaczęli strzelać na oślep. Szczęściem panie, nuncjusz papieski i posłowie zagraniczni uszli wszyscy równie cało jak i żubr.

Z puszczy pojechaliśmy do Grodna, a ekwipaże królewskie przebyły cztery stacje pocztowe w zaprzęgu z moich stajni, co w innych czasach wydawałoby się niezwykłe.

Sejm grodzieński[2] był zapewne ostatnim w Europie pokazem prawdziwego świata narodowego, bez fałszywej pompy i mydlenia oczu. Posiadłość moja, gdzie pałac w większej części wzniesiono już za moich czasów, zajmowała z przyległościami teren  nie mniejszy niż miasto Wiedeń. Poza moją służbą, administracją i warsztatami pomieściłem tutaj osiemnastu posłów z ich ludźmi. Aby dać pojęcie o kształcie i rozmiarach mojej siedziby warto dodać, że na jednym poziomie i w jednym bloku mieściła ona teatr i dwie wielkie sale redutowe, z których przechodziło się do biblioteki, gdzie zaczynała się część mieszkalna. Książki umieszczone były w zamkniętych szafach, biblioteka przypominała więc piękny salon. Poza bilardem stało tam dziesięć stołów do gry w faraona i loteria fantowa, którą pozwolono utrzymywać pewnej kobiecie. Obok mieściły się pokoje dla towarzystwa, dalej wielka sala balowa. Z tych pomieszczeń przechodziło się do innych, różnych rozmiarów, gdzie mogło siąść do stołu siedemset osób. Wszystko było tak urządzone, że bez jednego stopnia można było przejść od teatru aż do salonów. Tańczono tutaj, biesiadowano, znowu tańczono i tak dalej. Około pierwszej po północy otwierano podwoje, przechodziło się do sal redutowych, a dom prawie pustoszał. Z opisanego planu widać, że trzy budynki – mieszczące teatr, sale redutowe i bibliotekę – były połączone i tworzyły trzy rejony. Czwartym był ogród zimowy, podzielony na trzy obszary klimatyczne, gdzie zawsze kwitły kwiaty. Pośrodku, w części bardziej wzniesionej, mieściły się rośliny wymagające największego ciepła. Osobna część przeznaczona była dla wczesnych owoców. Budowla ta łączyła się z inną dużych rozmiarów, gdzie umieszczono wydział geometrii i inne wydziały administracyjne. Trudno sobie wyobrazić rozmiary tych budynków. W 1830 roku, gdy to piszę, zapewne są już one częściowo lub w całości zrujnowane. Czymże są jednak losy budowli w porównaniu z losami państw!

 

Stanisław Poniatowski, Pamiętniki synowca Stanisława Augusta, przełożył oraz wstępem i przypisami opatrzył Jerzy Łojek, Instytut Wydawniczy PAX, 1979, s. 68-70.



[1] W Puszczy Białowieskiej.

[2] Od 4 października 1784 r. do 13 listopada 1784 r., pod laską Ksawerego Chomińskiego.


Książę Stanisław Poniatowski (1754-1833) - brat stryjeczny króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, syn Kazimierza i Apolonii Ustrzyckiej. W 1791 r. opuścił Rzecząpospolitą, na krótko wrócił w 1795 r., wyprzedał polski majątek. Zalegalizował związek z Kasandrą Luci (25 sierpnia 1830 r.) oraz uznał wcześniej narodzone z tego związku dzieci. Ród Poniatowskich we Włoszech istnieje do dziś. 

7 kwietnia 2024

Maria Rodziewiczówna, Klejnot.


Powieść po raz pierwszy ukazała się w 1897 r. i uważana jest za najbardziej osobistą książkę autorki. Przybliża losy szlachty polskiej na Kresach, która boryka się z różnymi trudnościami, aby utrzymać swoje majątki. Głównymi bohaterkami są tu kobiety – bohaterskie niewiasty kresowe. Barbara z Horodyszcza – opiekuje się ojcem i samodzielnie zarządza majątkiem, baba – doświadczona przez los, mądra i zaradna;  Nina – wykształcona i nowoczesna panna; żona Makarego zwana Wilczycą – rządzi synami i mężem. Kobieta jest tu figurą centralną, czynna, wypowiadająca swoje zdanie, odważna i nie bojąca się wyzwań. Stara się być samodzielną, choć przykładowo Barbara słyszy od wuja, że najlepszym ratunkiem dla niej jest wyjście za mąż. 



Powieść Rodziewiczówny pokazuje, jak ciężka i niejednoznaczna była droga do zachowania polskości i wiary w czasach zaborów. Trudno było dostosować się do obowiązujących praw carskich, płacić wysokie podatki i utrzymać rodzinne majątki. Najłatwiej jest przecież poddać się, sprzedać ojcowiznę i przenieść do miasta. Wielu jednak Polaków, podobnie jak Seweryn Sokolnicki, nadal walczyło z napotkanymi trudnościami. Sokolnicki, który po śmierci ojca powraca w rodzinne strony, mając trzydzieści lat, mógłby żyć przecież wygodnie, spokojnie, a kierując się honorem, jest galernikiem, nędznikiem, skazańcem dożywotnim bez nadziei. W rozmowie z Szymonem Łabędzkim, leśniczym i zarządcą lasów u pana, wprost mówi, że upadną, ponieważ wierni są ideałom. Wielu zubożałych właścicieli zmuszonych było do zaciągania lichwiarskich pożyczek u Żydów, którzy pozbawieni wrażliwości, upominają się o pieniądze.

Rodziewiczówna potrafiła znakomicie wpleść w powieść słowa pieśni patriotycznej, aby przypomnieć czytającym jej całościowy wydźwięk, choć w ukrytej formie. Gdy w związku z kłopotami wynikającymi z utrzymaniem majątku, Barbarę pociesza ojciec, to odwołuje się do nieco zmodyfikowanych słów z „Mazurka Dąbrowskiego”. Honor i patriotyczna duma są w jej powieściach niejednokrotnie ważniejsze od miłości, choć ta ostatnia jak w baśni pokonuje wszelkie przeszkody.

Cudowne u Rodziewiczówny są opisy przyrody, życia codziennego i zwyczajów mieszkańców Kresów. Niejednokrotnie stają się wstępem do opisu nastrojów bohaterów. Późna jesień i późny zmierzch, chłód i ciemność łączą się przykładowo z przygnębieniem i smutkiem Szymona. Ciekawa jest też postać Ułasa – pustelnika, który żyje w zgodzie z naturą.



Klejnot to powieść wielowątkowa, napisana pięknym językiem, podkreślająca rolę honoru, szlachetności, wiary, niezłomności w życiu człowieka oraz umiłowanie ziemi. Warto wracać do książek Rodziewiczówny.  

 

Maria Rodziewiczówna, Klejnot, wydawnictwo MG, wydanie 2024, okładka usztywniana, stron 304. 


1 kwietnia 2024

W nawiasie.

Mniej więcej (bo to nie wszystko) tyle przybyło od początku 2024 r. (głównie prezenty/allegro/vinted/od wydawnictw/ewentualnie internetowe księgarnie) czyli stosikowo styczeń-marzec. Może dla kogoś będzie to źródło czytelniczych inspiracji. Pomyślałam, aby ogarnąć zdjęcia z telefonu i tu zostawić przed skasowaniem. Taki blogowy "bookhaul", aczkolwiek nie pierwszy raz są tu tego typu zdjęcia. Dawno jednak nie było i jak widać - wszystko ulega zmianie.  Oczywiście mam zamiar czytać/podczytywać - to, co jeszcze nieprzeczytane, aczkolwiek nie będę o wszystkich pewnie pisać. A może ktoś już coś z tego czytał i poleca nie odkładać na koniec? Pozdrawiam