20 maja 2016

Liz Carlyle, Kochanka hrabiego.



Kochanka hrabiego to szósty tom cyklu Bractwa Świętego Jakuba. Najbliżej jej powiązaniami do powieści Panna młoda w blasku księżyca. Co prawda, rzecz dzieje się w kilka lat po opisanych tam wydarzeniach, ale głównym bohaterem jest lord Hepplewood, syn ciotki Roydena Napiera. Obecnie matka Hepplewooda już nie żyła, a jego żona Felicity zmarła kilka lat temu przy porodzie wydając na świat córkę. Obecnie Lissie miała jakieś sześć lat i potrzebowała guwernantki. W majątku z polecenia lady Petershaw zjawiła się Izabella Aldridge. Anthony potraktował ją w okrutny sposób i wskutek odtrącenia awansów, poradził młodej kobiecie znalezienia sobie albo męża albo bogatego opiekuna.


Izabella musiała pracować, aby utrzymać nie tylko siebie, ale i siostry. Ze względu na przeszłość, wiedziała, że jej obecność w towarzystwie nie należy do tych upragnionych, a jej szanse na powtórne zamążpójście są znikome. Mieszkała, więc z siostrami z dala od centralnego Londynu i unikała swego kuzyna Everetta, dziedzica ojcowskiego majątku, który jej zdaniem przejawiał dziwne skłonności. Życie skorygowało wartości, którymi do tej pory się kierowała. Nie mogąc znaleźć pracy Izabella postanowiła, że poszuka bogatego protektora za pośrednictwem lady Petershaw. Hrabia z kolei nie potrafił zapomnieć o błękitnookiej i śmiałej guwernantce. Los chciał, że dziewczynę polecono właśnie lordowi Hepplewoodowi, znanemu rozpustnikowi, który miał określone preferencje. 

Właściwie nie wiem, co Wam pożytecznego o tej książce napisać. Wiecie jednak, że piszę szczerze, więc tym razem nie będzie inaczej. To już druga powieść autorstwa Liz Carlyle, która mnie rozczarowała. Pierwsza to Pokusa nocy, którą czytałam parę miesięcy temu i o której nie wspominałam w ogóle na blogu. W połowie jej czytania czułam się metaforycznie rzecz ujmując - brudna. Być może, dlatego, że Carlyle snuje tam opowieść o patologiach dziewiętnastowiecznego Londynu. 


Kochanka hrabiego nie ma już tak mocnego skrzywienia, które nijak nie pasuje mi do romansu historycznego. Mowa jest jednak o dewiacjach seksualnych, co nie każdemu może się podobać. Myślę, że Carlyle chciała podkreślić, albo też w jakiś sposób wyróżnić swoją pozycję wśród innych autorek, które piszą powieści przynależne do omawianego gatunku. Moim zdaniem nie dość dobrze jej się to udaje. Nie potrafiła gładko połączyć miłości cielesnej z problemami trawiącymi bohaterów. Dialogi są monotonne, mdłe, byle jakie. Owe przejścia od jednej kwestii do drugiej są toporne. Daleko autorce również od trzymania się zasad dziewiętnastowiecznych norm i życia codziennego. Jak dla mnie wszystko jest zbyt współczesne, a to najgorsze chyba, co może być w przypadku romansu historycznego. Poza tym przypominają mi słynne twarze Greya, którego nota bene nie czytałam, aczkolwiek dzięki znakomitemu PR czuję się tak, jakbym czytała. Nie będę ukrywać, że Kochanka hrabiego to już nie romans historyczny, ale raczej erotyk. 

W dodatku Liz Caryle tak skonstruowała charaktery głównych bohaterów, że w ogóle nie czułam do żadnego z nich sympatii. Hepplewood ma oczywiście mroczną przeszłość (mowa tu o sekrecie rodzinnym z Panny w blasku księżyca). Z jednej strony biega za Izabellą, troszczy się o jej bezpieczeństwo, wydaje się być honorowy, ale z drugiej ją odpycha, rozkazuje, chce posłuszeństwa. Izabella z kolei pozwala mu na takie traktowanie, które moim zdaniem jest absolutnie nie do przyjęcia. Zbyt wiele w postępowaniu bohaterów jest niezdecydowania. 

Brakuje Panny młodej w szkarłacie, która powinna zająć drugie miejsce licząc od dołu

Kochanka hrabiego może się, więc podobać, albo nie. Można książkę skończyć, albo przerwać w połowie. Moim zdaniem jest to najsłabsza część całego cyklu Bractwa Świętego Jakuba, po której przeczytaniu czułam jedynie nie dość, że niesmak to i rozczarowanie. Po za tym psuje niestety wrażenie po poprzednich pięciu tomach cyklu i adekwatnie do nich nie pasuje, mimo że istnieje nawiązanie w treści. Nie ma też tu głębszej zagadki kryminalnej, tak jak to było w przypadku poprzednich części. Szkoda, że Liz Carlyle wybrała taką drogę. Kochanka hrabiego nie ma nic przyjemnego z romansu historycznego HEA.



Liz Carlyle, Kochanka hrabiego, wydawnictwo BIS, wydanie 2016, tytuł oryginalny: The Earl's Mistress, przełożyła Magdalena Sikorska, cykl: Bractwo Świętego Jakuba, TOM 6, okładka miękka, stron 466.


  1. Uwikłana
    Grace Gauthier + Ethana Holdinga
  2. Panna młoda w szkarłacie
    Anaïs de Rohan + Geoff Archard, Lord Bessett
  3. Perły panny młodej
    Lady Anisha Stafford + Rance Welham, hrabia Lazonby
  4. Panna młoda w blasku księżyca
    Elizabeth (Lisette) Colburne + Royden Napier, Baron Saint-Bryce
  5. Zakochana w nikczemniku
    Lady Kate d'Allenay + Edward Quartermaine
  6. Kochanka hrabiego
    Isabella Aldridge + Tony, hrabia Hepplewood

18 maja 2016

Rascal, Przed twoim urodzeniem.



Przed twoim urodzeniem to prosta, nieskomplikowana historia, która koi duszę nie tylko dziecka, ale i dorosłego. Od paru dni czytam ją synowi przed snem najmniej trzy razy. Za każdym razem obserwuję na jego twarzy uśmiech podczas czytania. To działa :) Książkę czytamy wolno jednocześnie podziwiając subtelne ilustracje Mandany Sadat. Osobiście ułożenie tekstu, podobny rytm, kojarzy mi się z modlitwami z Brewiarza. Niemniej to książka o miłości, a jednocześnie najprostszy sposób przekazanie najmłodszemu dziecku wiedzy o tym, w jaki sposób pojawił się na świecie i czy był wyczekiwany przez rodziców. Ilustracja z sercem totalnie mnie rozbroiła. Jak najbardziej polecam.






Rascal, Przed twoim urodzeniem, wydawnictwo Czerwony Konik, wydanie 2016, ilustracje Mandana Sadat, oprawa twarda, stron 32, wiek 0+.

15 maja 2016

Jerzy Mycielski, Stanisław Wasylewski, Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun. 1755-1842.




Pracując tam, gdzie pracuję, mam możliwość korzystania z biblioteki skrywającej nie jeden czytelniczy skarb. Można powiedzieć, że to miejsce dodaje mi swoistej energii wewnętrznej. W minionym tygodniu szukając albumów z epoki, natknęłam się na książkę w czerwonej, starej oprawie…


 Zawsze twierdzę, że nic nie zdarza się bez przyczyny. Ostatnio sporo czytałam na temat organizowanej w okresie 28 kwietnia - 23 października 2016 roku w Nieborowie wystawie zatytułowanej „Élisabeth Vigée Le Brun i Polacy”. Inspiracją do zaprezentowania dzieł uwieczniających członków polskiej arystokracji jest odbywająca światowe tournée ekspozycja „Élisabeth Louise Vigée Le Brun (Paryż–Nowy Jork–Ottawa 2015–2016)”. Mam nadzieję zresztą, że będzie mi dane zawitać do Nieborowa. 

 

 


Niemniej owa książka w czerwonej oprawie to nie innego, jak praca powstała z inspiracji Jerzego Mycielskiego i Stanisława Wasylewskiego: Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun 1755-1842. Oczywiście przejrzałam interent i od razu dowiedziałam się, że wycena tej książki w antykwariatach osiąga wysokie progi. Mam nadzieję, że kiedyś zostanie wznowiona. Od razu jedno wyjaśnienie: w książce Mycielskiego i Wasylewskiego „Le Brun” pisane jest jako „Lebrun” i poniżej zostanę już przy starej pisowni.


Pamiętać należy, że to książka napisana w latach 20. XX wieku, toteż pokazująca stan ówczesnych badań nad twórczością Élisabeth Vigée Lebrun (1755-1842) oraz stan ówczesnych miejsc przechowywania obrazów. Można się więc dowiedzieć, gdzie przed II wojną światową dany portret znajdował się i porównać ze stanem współczesnym. Autorzy zaznaczają również, które obrazy wówczas uznawane były za zaginione i portrety, których nie zdołano odszukać. Na końcu znajduje się też lista portretów wymienionych w katalogu artystki, opuszczonych w katalogu oraz obrazów jej przypisywanych.


 

 

Układ książki jest chronologiczny, a w tekście często odwoływano się do zachowanych wspomnień Élisabeth Vigée Lebrun. Poznać można okoliczności powstawania poszczególnych dzieł malarki, relacje z podróży, powstałe przyjaźnie, a nawet kwotę, jaką przyjmowała za portrety. Za „Geniusza sławy”, portret Henryka Lubomirskiego, od księżnej marszałkowej miała Lebrun otrzymać 12 000 franków. Całoroczny dochód artystki wahał się pomiędzy 20-30 tysiącami franków, a za 12 portretów namalowanych na zlecenie francuskiej królowej dwór zapłacił jedynie 2300 franków.


Élisabeth Vigée Lebrun była uciekinierką z ogarniętej rewolucją Francji. Podróżowała, zawierała przyjaźnie i malowała na zlecenie dworów Wiednia, Petersburga, Berlina. Portretowała kobiety młode i piękne oraz dzieci. Przeczytać można, że matron starych i brzydkich, podobnie jak koni i brylantów nie malowała. Stylizacje osób były w kostiumach między innymi Sybilli, pasterki, Wenery, mleczarki, Minerwy, Korynny, Irydy. Kobiety na jej portretach pozują: pieszczą gołąbki, grają na harfie, patrzą w niebo, trzymają koszyczek kwiatów. W tle zobaczyć można często pejzaż ze sztafażem. Jedyny ruchomy portret z poloniców to ten z szarfą Pelagii z Potockich Sapieżyny. Nie ma w obrazach głębi psychologicznej, ale za to wszechobecny jest urok i przecudna słodycz. Mniej jest z kolei portretów mężczyzn.



 

W książce oprócz bibliografii, odnaleźć można opisy prezentowanych na dołączonych kartach obrazów. Wśród nich znalazły się portrety między innymi: księżnej marszałkowej Izabelli z Czartoryskich Stanisławowej Lubomirskiej, Anny z Cetnerów Kajetanowej Potockiej, Pelagii z Potockich Franciszkowej Sapieżynie, portrety dzieci: Feliksa i Karoliny Woynów, Marii z Lubomirskich Protowej Potockiej, stolnikówny Teresy Czartoryskiej, króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, jego wnuczki Elżuni Mniszchówny bawiącej się z Kiopkiem, Heleny z Massalskich de Ligne Wincentowej Potockiej, Ludwiki z książąt pruskich Antoniowej Radziwiłłowej. Przytoczone zostały również liczne anegdoty i krążące legendy o osobach portretowanych przez artystkę łącznie z rozwodami i romansami.


To nadzwyczajne uczucie trzymać w ręku książkę wydaną w roku 1928, aczkolwiek warto zaznaczyć, że pierwsze wydanie miało miejsce już w 1927 roku. Momentami śmieszy ówczesny zapis słów i zasady ortografii, ale można się przyzwyczaić. W tekście są liczne francuskie wtrącenia. To książka, która raduje wnętrze i którą czyta się z wielką przyjemnością. Jeżeli ktoś z Was ma ją w swoim domowym księgozbiorze, uważam go za szczęśliwca. Nie jestem obecnie zorientowana jak daleko zmieniły się badania w kwestii portretów Polaków autorstwa Élisabeth Vigée Le Brun i w jakiej mierze owa przedwojenna polska biografia straciła na aktualności. Książka zmusiła mnie jednak do szukania informacji w Internecie oraz dostępnych artykułów z zakresu historii sztuki. Ciekawa również jestem czy wydany został(zostanie) katalog dotyczący wystawy w Nieborowie. Niewątpliwie Élisabeth Vigée Le Brun była świadkiem, ale zarazem twórcą epoki.



Jerzy Mycielski, Stanisław Wasylewski, Portrety polskie Elżbiety Vigée-Lebrun. 1755-1842, 24 rycin w miedziodrukach na osobnych tablicach, Lwów-Poznań 1928. Wydawnictwo Polskie R. Wegner, s. XIX, [1], 287, [3], tabl. ilustr. 24, 21 cm, oryg. okł. brosz. 

* Jerzy Mycielski, herbu Dołęga (1856- 1928) – polski hrabia, historyk, historyk sztuki, profesor UJ, kolekcjoner dzieł sztuki, mecenas sztuk pięknych.
*  Stanisław Wasylewski (1885-1953) – polski dziennikarz, eseista, krytyk literacki, tłumacz, autor opracowań pamiętników i książek.

*Nieborów     http://www.nieborow.art.pl/


Élisabeth VigéeLe Brun, Pelagia z Potockich Sapieżyna, olej, płótno, Zamek Królewski w Warszawie