Profesor Weigl i karmiciele wszy Mariusza Urbanka to książka zupełnie nie z mojego kręgu zainteresowań. Świat nauk ścisłych i mikrobiologii jest mi daleki, a mimo to książkę przeczytałam z niekłamaną ciekawością.
Mariusz Urbanek przybliża postać profesora Rudolfa Weigla (1883-1957), który urodził się w rodzinie austriackiej, która założyła fabrykę samochodów. Po śmierci męża Fryderyka Weigla, Elżbieta z Kröselów wraz z trójką dzieci wyjechała z Przerowa do rodziny w Wiedniu. Wyszła za mąż za Józefa Trojnara, nauczyciela i wraz z dziećmi zamieszkała w Jaśle. Na świat przyszła jeszcze przyrodnia siostra Rudolfa nazywaną Mimi. Po maturze, Rudolf zapisał się na Wydział Medyczny Uniwersytetu Lwowskiego, które ukończył w 1907 roku. Po studiach został asystentem profesora Józefa Nusbauma-Hilarowicza, obronił doktorat i w 1913 roku habilitację z zoologii, anatomii porównawczej i histologii. Mając status privatdozenta (miał prawo do wykładania na uniwersytecie, ale nie miał prawa do etatu i stałej pensji) Uniwersytetu Lwowskiego prowadził badania nad budową komórki. Wraz z I wojną światową wybuchła kolejna pandemia tyfusu plamistego. Powołany do służby medycznej armii Austro-Węgier trafił do pracowni mikrobiologii szpitala wojskowego w Przemyślu. Tam zajmował się zarazkami cholery, ale wolał prowadzić badania nad tyfusem. W Przemyślu wpadł na pomysł jak zarażać wszy. W 1920 roku został kierownikiem Katedry Biologii Ogólnej Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza.
W ten sposób rozpoczyna się niesamowita naukowa kariera Rudolfa Weigla, którego badania relacjonuje Mariusz Urbanek. Autor z dokładnością przedstawia jak wyglądał zakład, poszczególne sale, w których prowadzono badania i jak owe badania wyglądały. Charakteryzuje najbliższych współpracowników Rudolfa Weigla, pod kierunkiem którego kontynuowano badania nad metodą sztucznego zakażania wszy i testowania skuteczności kolejnych wersji szczepionek. Dowiedzieć się można o hodowcach wszy, karmicielach (niejednokrotnie byli to sami naukowcy) strzykaczach, preparatorkach. Między innymi przeczytać można, że wszy były karmione ludzką krwią przez 12 dni, około 30-45 minut. Strzykacze wprowadzali do jelit żywych wszy zawiesinę zawierającą zarazki tyfusu. Autor przedstawia również jak powstawała szczepionka.
Prywatnie Weigl miał dwie żony. Pierwszą, Zofię z Kulikowskich, poślubił w 1913 roku. Na świat przyszedł ich syn Wiktor. Anna Herzig dołaczyła do zespołu naukowego, zajęła miejsce Zofii u boku Weigla po jej smierci.
Mariusz Urbanek charakteryzuje, kto w okresie wojny pracował i w ten sposób był chroniony w Instytucie Weigla, który odmówil podpisania reichslisty. Miał wówczas powiedzieć: "Ojczyznę wybiera się jeden raz. Ja dokonałem wyboru w roku1918" (s. 178). Jest też o Noblu i o znaczeniu szczepionki w gettcie.
Do głównego tekstu dołączony został spis karmicieli wszy (aż trudno uwierzyć, kto znajduje się na liście) wraz z wybranymi biografiami, rozmowy przeprowadzone przez Autora z wnuczką Rudolfa Weigla i karmicielem i hodowcą wszy w latach 1941-1944 oraz kalendarium życia Rudolfa Weigla, indeks osób i spis bibliograficzny.
Biografia jest interesująca, momentami wstrząsająca i odrażająca, ale napisana przystępnym stylem. Polecam.
Mariusz Urbanek, Profesor Weigl i karmiciele wszy, Wydawnictwo Iskry, wydanie 2018, okładka twarda z obwolutą, stron 374.
Kurcze, a ja odpuściłam sobie tę książkę. A taką fanką Urbanka jestem przecież.
OdpowiedzUsuńWarto, jedna z lepszych biografii jakie czytałam. Być może dlatego, że w ogóle o funkcji karmicieli wszy do tej pory nie słyszałam ...
UsuńTo karmienie wszy było słynne. Pamiętam taką scenę z serialu "Polskie drogi" jak Jadwiga Cieślak pokazuje udo, a tam przypięta klateczka z tymi wszami. Zapamiętałam te obraz na całe życie!
OdpowiedzUsuńFanką Urbanka nie jestem, ale przeczytam, jak spotkam w bibliotece. Dzięki za info!!!
Tak, mowa jest właśnie o takich klateczkach. Kobiety przypinały do ud, aby tych czerwonych plam nie było widać. Mężczyźni woleli poniżej kolana. W każdym bądź razie nawet za pieniądze, to nic przyjemnego.
UsuńInteresująca książka... a przypomniała mi czasy, gdy w liceum na biologii musieliśmy czytać książki o mikrobiologach, które dzisiaj uznałabym za ciekawe a wówczas traktowałam jako zło konieczne.
OdpowiedzUsuńJa nic sobie o mikrobiologach po latach już sobie nie przypominam. Inna bajka :)
UsuńTo niezwykła historia. Znam ją dość dokładnie - jako, że dawno temu miałem przyjemność być studentem prof. Zbigniewa Stuchly - wówczas kierownika Katedry i Zakładu Biologii Ogólnej wrocławskiej Akademii Medycznej, na Bujwida 9. "„Miał jednak Ojciec kilku asystentów, bez których nie mógł się obejść. Zbigniew Stuchly, którego jak mi się wydaje, Ojciec typował jako swojego następcę na katedrze – do którego miał olbrzymie zaufanie – nie tylko w sprawach naukowych. Cenił go za jego podejście do spraw nauki, ale i za jego postawę moralną, zasady życiowe. Miał dla niego dużo szacunku, liczył się z jego zdaniem i mam wrażenie, że jego jedynego odrobinę się bał”. http://medium.dilnet.wroc.pl/index.php/marzec2016/920-wspomnienie-pomiertne-zbigniew-stuchly?fbclid=IwAR3dIDtiNh7Ikcy9JGGvBiB3MvRedCieS8OcJSQqEAVk7t7C2i7caox7U-U
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za wpis i podanie linku. Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem :) serdeczności
Usuń