7 grudnia 2015

Sharon Kay Penman, Słońce w chwale/The Sunne in Splendour. (Iwona Maciaszczyk)

wydanie angielskie

Na „The Sunne in Splendour” Sharon Penman trafiłam kilka lat temu. Książka była gruba (prawie dziewięćset stron), a recenzje w sieci entuzjastyczne – ale jakoś nie mogłam się zdecydować. Krążyłam wokół niej przez dłuższy czas, aż kiedyś, gdy byłam na strasznym „głodzie książkowym”, uległam. I za tę słabość charakteru do dziś jestem wdzięczna losowi.
Ta decyzja okazała się bowiem początkiem wspaniałej przygody – bo przedstawiona w „The Sunne…” wersja historii urzekła mnie do tego stopnia, że już bez żadnych oporów sięgnęłam po inne książki Sharon Penman. I za każdym razem, gdy kończyłam kolejną z nich nachodziła mnie jedna, pełna niedowierzania myśl: przecież to gotowy materiał na przebój. Jak więc to możliwe, że żadne z naszych wydawnictw nie zainteresowało się dotąd upowszechnieniem jej powieści wśród polskich czytelników.....?
Pragnienie, by zobaczyć te książki (a zwłaszcza „The Sunne…”) po polsku, by polskojęzyczni czytelnicy mogli ją przeczytać i – być może – dołączyć do fanklubu autorki, opanowało mnie do tego stopnia, że w pewnej chwili próbowałam nawet „wziąć sprawy we własne ręce” i porwałam się na tłumaczenie fragmentów. Z ich publikacji co prawda nic nie wyszło, ale marzenia pozostały.
I jak to często z marzeniami bywa, gdy stają się rzeczywistością – nie do końca odpowiadają temu, czego oczekiwaliśmy i kończą się zawodem. Niestety, doświadczyłam tego i tym razem.

wydanie amerykańskie
Zważywszy, że znam powieść Sharon Penman na wyrywki, nie mogłam uniknąć porównań jej polskiego tłumaczenia z oryginałem. No I tu spotkało mnie pierwsze rozczarowanie. Przekład Jerzego Łozińskiego wydał mi się nieco… chropawy i płaski. Gdybym po raz pierwszy zetknęła się z tą książką w polskiej wersji, to chyba moje odczucia nie różniłyby się od tych, jakie pojawiają się w większości opinii czytelników. Nie potrafiłam jakoś odnaleźć klimatu, który tak mnie w tej książce urzekł. Przeszkadzał mi brak konsekwencji w tłumaczeniu imion (bo jest Franciszek Lovell, ale Thomas Parr i Anne Neville) czy tytułów (bo obok księcia zamiast równie „polskiego” hrabiego nie wiedzieć czemu występuje anglojęzyczny earl). Mniejsza już o takie drobiazgi, jak choćby to, że ulubione przez możnych tamtych czasów wilczarze (w oryginale wolfhound) z niewiadomych powodów przemieniły się w nasze swojskie wilczury. Mniejsza nawet o króla Harry’ego, przechrzczonego na Henrysia (wiem, wiem, że chodzi o podkreślenie żartobliwego i wzgardliwego stosunku do króla, ale jakoś mnie to uwiera)…  Nie chodzi już o to, że zgrzytałam zębami za każdym razem, gdy w tekście pojawiał się jakiś LANCASTERYSTA. I lepiej zmilczę o swoich odczuciach odnośnie Kingmakera nie wiedzieć czemu przemianowanego na KRÓLODZIEJA, gdy od lat powszechnie przydomek hrabiego Warwicka tłumaczony jest jako TWÓRCA KRÓLÓW. 
Zysk i s-ka, 2015

To wszystko jakoś bym jednak przeżyła. Ale tego, co tej książce uczyniło wydawnictwo, zdzierżyć nie mogę.
„Słońce w chwale” (bo nie oryginał) kończy się rozdziałem o bitwie pod Tewkesbury (czyli mniej więcej w połowie pierwowzoru) i próżno byłoby szukać jakichkolwiek wzmianek, że należy oczekiwać jakiegoś ciągu dalszego. Przyznam, że nie wiem, czemu miał służyć taki zabieg. Rozumiem, że książka jest gruba i może sensownym byłoby wydanie jej w dwóch tomach – ale RAZEM. A tak? To przecież jakby wydać część "Potopu" do nawrócenia Kmicica i próby porwania księcia Bogusława... Na dodatek – treść tego, co wydano, właściwie nijak się ma do okładkowego opisu, bo ta część opowiada głównie o Edwardzie IV i akurat Ryszarda jest w niej stosunkowo niewiele. Nie obejmuje ona też najbardziej kluczowych – i najbardziej kontrowersyjnych – wydarzeń z jego życia.
Krótko mówiąc – wyświadczono znakomitej książce iście niedźwiedzią przysługę. Każdy, kto sięgnął po nią zainteresowany tym, jak autorka próbuje „przywrócić dobre imię człowiekowi, który stał się uosobieniem nikczemności, przewrotności i bezwzględności w dążeniu do celu”, musi bowiem poczuć zawód i raczej nie zechce sięgnąć po ciąg dalszy – jeśli on kiedykolwiek nastąpi..... 

Autorką opinii jest Iwona Maciaszczyk


Sharon Kay Penman, Słońce w chwale, wydawnictwo Zysk i S-ka, wydanie 2015, tłumaczenie Jan Łoziński, okładka miękka ze skrzydełkami, stron 482.

1 komentarz:

  1. Płakać mi się chciało czytając polski przekład, a przy "królodzieju" zgrzytałam zębami. Przykra sprawa, bo pisałam recenzję części książki nie wiedząc, że to zaledwie część... Wydawnictwo nie poinformowało o tym czytelników, w związku z czym blurb i przedmowa autorki odnosiła się do całej książki, zaś czytelnik otrzymał tylko jej fragment... Iście niedźwiedzia przysługa, wielka szkoda...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za konstruktywne słowo pisane pozostawione na tym blogu. Nie zawsze mogę od razu odpowiedzieć, za co przepraszam.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Prowadząca bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.