To nie jest książka dla wszystkich. Jeszcze
dwa lata temu zupełnie nie rozumiałabym, o czym pisze Joan Didion. Uznałabym ją
pewnie za zbyt histeryczną. Sama Autorka pisze dokładnie to samo, że nie
zdawała sobie sprawy, co tak naprawdę kryje się pod słowem żałoba. Owszem, w
swoim życiu miała do czynienia ze śmiercią, brała udział w pogrzebach, umierali
bliscy w jej rodzinie i przyjaciele. Nie potrafiła jednak do końca zrozumieć. Nie
zdawała sobie sprawy, że szok zakłóca działanie ciała i umysłu i że stanie się „twardą
sztuką”, która wierzy, że mąż niedługo wróci. Owe oświecenie nadejdzie prędzej
czy później dla każdego. Nadeszło dla Joan Didion, nadeszło i dla mnie.
Życie zmienia się w jednej chwili. Dla Joan Didion datą graniczną był 30 grudnia 2003 r. Śmierć męża. W tym samym czasie ich jedyna córka Quintana leżała nieprzytomna w szpitalu. O śmierci ojca miała dowiedzieć się w paręnaście dni później, a sam pogrzeb odbyć się miał dopiero w marcu 2004 r. Joan Didion nie ma właściwie chwili wytchnienia, bowiem Quintana zaraz po raz drugi będzie walczyła o życie. Autorka uświadamia sobie, że tak naprawdę w prawdziwą żałobę wkracza dopiero po pół roku od śmierci męża.
Didion odtwarza fragmenty
czterdziestoletniego małżeństwa. Właściwie nigdy z mężem się nie rozstawała.
Obydwoje pisali, pracowali w domu, a jej mąż John był zawsze pierwszym jej
czytelnikiem, krytykiem, doradcą każdej zapisanej strony. Trudno jej pogodzić
się z tym, że nic z nim już nie skonsultuje, nie omówi, nie usłyszy jego głosu
w słuchawce telefonicznej, nie podzieli się uwagą dotyczącą, co za oknem, a
nawet nie podniesie w rozmowie głosu żądając przyznania racji swoim wywodom. Nie
potrafi zliczyć, ile razy w ciągu dnia przychodziło jej do głowy coś, o czym
musiała powiedzieć mężowi. Zauważa, że impuls ten nie zniknął z jego śmiercią. Zniknęła
jedynie możliwość otrzymania odpowiedzi.
Zatrzymuje chwile. Ubrania Johna nadal są w
szafie, podobnie jak książki ułożone przez niego w stosy, nic się nie zmienia
na jego biurku w gabinecie, nawet automatyczna sekretarka odzywa się głosem jej
męża. Próbuje zrozumieć poprzez notoryczne odtwarzanie danych momentów, wypowiedzianych
czy zapisanych słów, a nawet studiowanie karty pacjenta i czytanie medycznych
artykułów. Didion jako osoba wierząca poszukuje też odpowiedzi w religii. Odwołuje
się do fragmentów różnych książek dotyczących umierania i zmagania się z żałobą.
Przytacza m.in. „Smutek” C. S. Lewisa, „Żałobę i melancholię” S. Freuda, „Człowiek
i śmierć” Ph. Aries i S. Nulanda „Jak umieramy”. Doczytuje, że przeciętna wdowa
potrzebuje wielu lat, by po śmierci małżonka odzyskać dawny poziom zadowolenia
z życia (s. 192). Tyle tylko, co to oznacza być „przeciętną wdową” i co
właściwie miałoby być jej „dawnym poziomem zadowolenia z życia”?
Rozumiem zapiski Joan Didion. Wiele w tej książce mojego ja. Rok
magicznego myślenia zrozumie zresztą każdy, kto jest w stanie procesu żałoby. Każdy mógłby napisać swoją własną książkę. Joan
Didion pokazała, że nawet osoby znane nie są wolne od przeżywania smutku. To
piękna i poruszająca książka.
Joan Didion, Rok magicznego myślenia,
wydawnictwo Relacja, wydanie 2021, tytuł oryg.: The Year of Magical Thinking, przekład
Hanna Paserska, oprawa twarda, stron 254.
Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńNawet Jezus zapłakał po śmierci Łazarza.
UsuńDziękuję.
Usuń