16 lutego 2014

Emily Brontë, Wichrowe wzgórza.



Wichrowe wzgórza. Książka i różnej maści ekranizacje, z których niewątpliwie najbliższa mojemu sercu zawsze już pozostanie ta z roku 1992 w reżyserii Petera  Kosminsky’ego podwójną rolą Juliette Binoche i Ralpha Fiennes. Ale dziś nie o filmie, ale o książce i w dodatku nowym przekładzie. Nie ma tu raczej większego sensu przedstawiać tego, o czym jest powieść, bo i tak wszyscy to wiedzą. Ten kto nie czytał jeszcze, jako zwolenniczka literatury tego gatunku, mogę z całego serca polecić. To powieść, którą można pokochać, do której się wraca i która mimo upływu lat, albo jak kto woli – wieków, znajduje nadal rzesze wielbicieli.  Fabuła jest mroczna, tajemnicza, zwodnicza, mroczna, pełna grozy, ze specyficznym, charakterystycznym humorem.
Za nowy przekład odpowiada Piotr Grzesik, który jak zaznaczył w posłowie przetłumaczył ją z potrzeby serca, a nie na zamówienie. Dotąd polski czytelnik znał Wichrowe wzgórza z przekładu Janiny Sujkowskiej. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 1929 pod tytułem Szatańska miłość, a dopiero kolejne, już powojenne wydania nosiły tytuł Wichrowe wzgórza. Piotr Grzesik nie dokonał tłumaczenia nazw siedzib na język polski. Mamy więc Wuthering Heights na określenie majątku (domu wraz z przyległą ziemią) oraz Thrushcross Grange zamiast Drozdowego gniazda. Nie ma już Katarzyny czy Katy - jest Catherine lub Cathy i występuje też Joseph, a nie Józef. Tłumacz też zastosował dialekt, co jest atutem tego przekładu. Cały przekład co prawda zachowuje klimat zapamiętany i oddany w przekładzie Janiny Sujkowskiej, ale niestety nie zachwyca i nie wzbudza entuzjazmu. 
Przyznam się jednak, że mimo wszystko przyzwyczajona jestem do wersji Janiny Sułkowskiej, starej, ale subtelnej, plastycznej i oprawionej pięknym językiem polskim. Nie mogę o tym powiedzieć w przypadku przekładu zaprezentowanego przez Piotra Grzesika. Nie wiem czemu, ale czytając nowy przekład miejscami nie było gładko, ale pod górkę. Chropowatość, toporność, brak polotu i twardość tłumaczenia niestety daje się odczuć. Nie ma tu już pięknej polszczyzny. Miałam też wrażenie, że szyk wyrazów powinien być zupełnie inny w danym zdaniu. Czytelnik wyczuje podstawowe błędy językowe. Dosłowne tłumaczenie nie zawsze się sprawdza. Moim skromnym zdaniem nie jest to fortunny przekład, ale chyba nikt w moim wyobrażeniu nie dorówna przekładowi Wichrowych wzgórz Janiny Sujkowskiej. Nie omieszkałam oczywiście pokusić się o fotograficzne porównania powieści w wyżej wzmiankowanych tłumaczeniach.



Emily Brontë, Wichrowe wzgórza, wydawnictwo MG, wydanie 2014, przełożył i posłowiem opatrzył Piotr Grzesik, okładka miękka, stron 448.


Piotr GRZESIK - pisarz (proza "Na przedmieściach" – Wydawnictwo Baran i Suszczyński, 1997 r. – wyróżnienie w konkursie Fundacji Kultury Polskiej – Promocja Najnowszej Literatury Polskiej – 1997 r., "Karmasutra" – Wydawnictwo Baran i Suszczyński, 1999 r., "Księga Nieurodzaju" – Wydawnictwo Krakowska Alternatywa, 2001 r.); twórca muzyki (założyciel grupy–projektu KLANDESTEIN w 1993 roku – płyta "Planet Tiger", 2001 r., autor płyt solowych: "Cykl", 1993 r., "Feary Tales", 1999 r., "Melanhole", 2000 r.; te wymienione powyżej, a także wiele innych prac literackich (m.in. cykl prozy podróżniczo–krajoznawczej "Miejsca"), muzycznych (dziesiątki nowszych nagrań KLANDESTEIN) oraz fotograficznych.
 
 
 
[edit] 2022 r. - To nie jest dobra opinia. Nie wiedziałam, nie znałam się, nie szukałam przyczyn wszystkiego. Dziś wiem więcej, czemu tak, a nie inaczej. Zabiorę się jeszcze raz za książkę, a wówczas być może powstanie opinia na nowo....
 

53 komentarze:

  1. Nie jesteś pierwszą osobą, u której nowy przekład nie wzbudza zachwytu. Co zabawniejsze jest on teraz intensywnie promowany, nawet radiowa Dwójka poświęciła mu w zeszłym tygodniu całą audycję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie wiem jak jest u innych. O audycji w radiowej Dwójce słyszałam, ale nie słyszałam o czym konwersowano. Mój odbiór jest taki, a nie inny niestety.

      Usuń
  2. Nowej wersji nie znam i na pewno się z nią nie zmierzę.
    Już po tych krótkich przykładach widzę o co chodzi.
    "Upstrzone obłokami" lub "kapitalny gość" jakoś do mnie nie przemawia.

    Mam bardzo stare wydanie z Czytelnika z 1969 r, z serii z delfinem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nowa wersja wydana już w 2014 roku.
      Ja pierwszy raz czytałam "Wichrowe wzgórza" wypożyczając ksiązkę z biblioteki. Potem dopiero, wiele lat potem "dorobiłam się" swojego egzemplarza.

      Usuń
  3. Mnie również nie przekonało nowe tłumaczenie, zaprezentowane przykłady skutecznie odstraszają. Jakże ważną jest rola tłumacza, który poza doskonałą znajomością języka musi posiadać i talent literacki. A z filmów widziałam jedynie ten, o którym piszesz i bardzo mi się podobała ta ekranizacja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zgadzam się. Talent literacki, umiejętność plastycznego tłumaczenia jest bardzo ważna. W innym razie można po prostu sknocić wszystko i na niewiele się zdadzą dobre chęci i pasja.

      Usuń
  4. Nie pierwszy raz okazuje się, że nowe nie znaczy lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadza się, choć nowe przekłady książek Ani w wykonaniu Beręsewicza bardzo mi się podobają.

      Usuń
  5. Tłumaczenie książek wydaje mi się jednym z najtrudniejszych zajęć na świecie. Ciekawe swoją drogą, po co stworzono nowe tłumaczenie czegoś, co raz zostało już dobrze przetłumaczone. Gdyby zaczęło szwankować albo było zbyt "archaiczne", wtedy jak najbardziej, ale w innym wypadku?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może dlatego, że to przekład z 1929 roku czyli nie współczesny? choć ja tam za nowoczesnością nie jestem.

      Usuń
  6. Nie miałam jeszcze w ręce tego nowego tłumaczenia, natomiast to pani Sujkowskiej jest mi znane. Przyznam, że jako tłumacz i nauczyciel j. angielskiego załamałam ręce przy tym porównaniu, które pokazałaś. Jedyne, co ewentulanie może przemówić na korzyść pana Grzesika, to zachowanie oryginalnej wersji imion, bo widzę, że Catherine została. Ufam, że tak jest też w przypadku pozostałych imion. Nie lubię spolszczania. Ale to jest takie moje zboczenie zawodowe. Pozostanę jednak przy starym tłumaczeniu, a najlepiej przy oryginale. No i jeszcze ta gwara. Na litość Boską, kto to puścił???!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za komentarz! nie ma to jak słowo od zawodowca w dziedzinie.
      Przyznam się, że co do tej gwary, to też mam wątpliwości, ale w rezultacie zaaplikowałam to na plus. Wydaje mi się jednak, że gwarę trudno jest przetłumaczyć, przenieść i obrócić w słowa.

      Usuń
    2. Zgadzam się z tą gwarą, ale z drugiej strony można przekombinować i wyjdzie karykatura. To zupełnie tak, jak w książkach pisanych po polsku. Jak np. autor nie zna góralskiej czy śląskiej gwary, to stworzy karykaturę. Myślę, że jeśli nie czujemy się na siłach, to najlepiej tłumaczyć normalnie, tak jak zrobiła to pani Sujkowska. :-)

      Usuń
    3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    4. Ja się kompletnie nie znam, wiec czekam na komentarz fachowy Agnes :)

      Usuń
    5. Mario, i tutaj zaczyna się problem, bo każde z państw na Wyspach na swój własny dialekt. Pamiętam, jak zawsze mówili mi na studiach, że jak się dogadasz ze Szkotem, to żaden angielski ci nie straszny. I dogadałam się!!! Podobnie jest też w różnicach pomiędzy angielskim-brytyjskim a angielskim-amerykańskim. Czasami dochodzi do bardzo śmiesznych sytuacji, kiedy Anglik z Amerykaninem dogadać się nie mogą. :-) Ale wróćmy do gwary. Obawiam się, że Polacy sobie z tym nie radzą. Ja tłumacząc tekst jako rodowita Polka nigdy nie odważyłabym się przełożyć dialektu bez konsultacji z Anglikiem, Szkotem, Walijczykiem itp. Dlaczego? Ponieważ taką umiejętność nabywa się, spędzając jakiś czas w Anglii, Szkocji, Walii itp. Polak nigdy nie będzie do końca pewien, czy dany dialekt przełożył dobrze czy źle. Dlatego w wydawnictwach powinien być zatrudniony jakiś konsultant. Ale oczywiście tego nie ma, bo to dodatkowe koszty. Tak jest np. w wydawnictwie MUZA, gdzie książki Zafona z hiszpańskiego przekłada również Hiszpan. Wtedy tłumaczenie jest najbardziej wiarygodne. Tak więc każdy dialekt perfecyjnie znają tylko rodowici Anglicy i im podobni. To praktycznie tak samo jak u nas. Bez konsultacji z Góralem nie odważyłabym się napisać książki/opowiadania, w którym chciałabym użyć gwary góralskiej. Choć jestem Polką i mieszkam tu od urodzenia, nie znam góralskiej, śląskiej, czy kaszubskiej gwary. Dlatego też tłumacze zazwyczaj pomijają przekład dialektu, tłumacząc go normalnie bez udziwnień. Tak jak zrobiła to pani Sujkowska. I chwała jej za to! Mnie tylko drażni spolszczanie nazw własnych: imion, nazw miejscowości, itp. Tego nie lubię bardzo. Pewnie nie za bardzo pomogłam, bo nie wyjaśniłam na sto procent jak przekłada się dialekt, ale tego tak naprawdę nikt nie wie, kto nie przebywa z Brytyjczykami na co dzień albo nie konsultuje z nimi sprawy podczas przekładu. Ja jako tłumacz jestem daleka od wymądrzania się w kwestii dialektu. Odważyłabym się to zrobić, ale tylko przy konsultacji z Brytyjczykiem. :-) Poza tym trzeba też pamiętać, że nie przekłada się tekstu dosłownie, bo wtedy wychodzą niegramatyczne bzdury. Trzeba też znać idiomy angielskie. To też jest bardzo ważne. Teraz kiedy coraz częściej zdarza mi się przeprowadzić wywiad z pisarzem anglojęzycznym, widzę jakie to ważne, bo oni idiomów w mowie potocznej bardzo często używają. Jak nie ma znajomości idiomów, to też wychodzą głupoty w przekładzie. :-)

      Usuń
    6. Aha, i jeszcze coś. Na podstwie tego, co zamieściła Beatka, widzę, że to nowe tłumaczenie "Wichrowych Wzgórz" nie jest adekwatne do przekładu klasyki. Czy Emily Bronte użyłaby zwrotu "kapitalny gość"? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Albo "Skinienie głową było odpowiedzią" - co to w ogóle jest za zdanie? Jak dla mnie niegramatycznie to brzmi. Uważam, że skoro wydawnictwo chciało zrobić wznowienie książki, mogło pozostać przy starym tłumaczeniu z nową okładką. Ta którą tutaj widzimy, jak dla mnie jest zbyt współczesna. Nie pasuje mi do klasyki XIX-wiecznej. Uważam, że kasa została wyrzucona w błoto. Pozdrawiam serdecznie! :-)

      Usuń
    7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    8. Ależ proszę bardzo. :-) Powiem Ci jeszcze jedną rzecz. Każdy tłumacz musi mieć też na uwadze to, że z biegiem lat i wieków język ulega przemianom. Wychodzą z użycia niektóre zwroty. Klasyka to świętość i raczej nie jest pożądany tutaj współczesny język lajtowy. A tak wynika z tej próbki, którą mamy powyżej. Nie przyglądałam się jeszcze z bliska całości tego nowego tłumaczenia, bo jakoś mnie do tego nie ciągnie. Ale w ramach badań zapewne po tę wersję kiedyś sięgnę. Dzisiaj na zajęciach z moimi licealistami poruszyłam ten temat, bo wydawał mi się bardzo ciekawy. Oczywiście nikt z uczniów - o zgrozo! - nie wiedział kim była Emily Bronte. Tego w szkołach nie uczą, a preferencje literackie naszej młodzieży też są inne niż to było kilkadziesiąt lat temu. Przypuszczam, że kiedy trafi w ich ręce właśnie ta wersja, nie będą mieć problemu z czytaniem, bo dla nich nie ma to znaczenia. Mnie czasami serce się kraje, jak widzę, co dzisiaj wyprawia się kultową literaturą.
      Uściski! :-)

      Usuń
    9. Agnes BARDZO ci dziękuję za tak wyczerpujące i fascynujące tłumaczenie "na nasze". Ja w ogóle się na tym nie znam. Serdeczności

      Usuń
  7. Ma stare i nie oddałabym go za tę nową książkę. Tłumacz musi być nie tylko rzemieślnikiem, ale również mieć choćby trochę talentu literackiego. Dzisiaj chyba jest jeszcze ważniejsze niż kiedyś, gdy język jakim się posługujemy uległ zmianie i to nie na lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również jestem zwolenniczką pięknej polszczyzny w literaturze.

      Usuń
  8. Bardzo czesto ostatnio spotykam sie ze stwierdzeniami, ze "stare dobre ksiazki" w nowym przekladzie to juz nie to samo, no niby ta sama ksiazka, ale inna.

    OdpowiedzUsuń
  9. Sama zostałam kiedyś obdarowana Wichrowymi Wzgórzami w tłumaczeniu pani Pasierskiej i przyznam, ostatnio przez dłuższy czas zastanawiałam się nad kupnem nowego wydania. Kampania reklamowa jak na książkę wznawianą jest oszałamiająca, na blogach tego pełno i tak jak zostało wspomniane, w Dwójce też się coś pojawiło. Jednak po tym porównaniu... zapał gdzieś zniknął, szczególnie, że u mnie nie spolszczano nazw własnych, że zdania może nie były zgrabne, jednak ładniejsze niż w tym nowym tłumaczeniu.
    A że tłumacze-artyści z ubiegłego wieku zawsze dodawali jakąś cząstkę siebie, to już chyba nikogo nie dziwi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A o tym tłumaczeniu nawet nie słyszałam.
      Nazwy własne są spolszczone w przekładzie Janiny Sulkowskiej. Piotr Grzesik zostawił oryginalne nazewnictwo.

      Usuń
  10. Dawniejsze tłumaczenia charakteryzują się specyficzną poetycznością, jak to nazwałaś trafnie - śpiewnością. Dzisiaj ludzie używają jeżyka uproszczonego, nie korzystają z metafor, nie starają się mówić pięknie... I to widać w przekładach. Niech powstają, proszę bardzo, ale ja zawsze będę wierna tym starym, tym, które kiedyś, po raz pierwszy, zachwyciły i sprawiły, że niektóre książki stały się towarzyszkami na całe życie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, Ty zawsze ładnie obleczesz w słowa to, o co mi chodzi. Dziękuję za wpis :)

      Usuń
  11. Właśnie zauważyłam "jeżyka" :):) No cóż, mam nadzieję, że nikt nie zauważy, hihi!

    OdpowiedzUsuń
  12. Bardzo ciekawe porównanie. Niestety nie miałam jeszcze okazji przeczytać i tak wiem, wstyd, ale wiem, że na pewno to nadrobię ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Interesujący pomysł na porównanie tłumaczeń. Pamiętam moje zdziwienie, gdy podczas powrotów do ulubionych książek, trafiałam na inne tłumaczenia. Szczególnie uderzały mnie różnice w "Ani z zielonego wzgórza", gdy Ania zamiast słowa "bajecznie" używa "klawo" - różnica jak dla mnie kolosalna, na minus dla drugiej wersji. Podobnie było z "Władcą pierścieni" - podczas pierwszej lektury był Aragorn to "Obieżyświat", którego kto inny przetłumaczył na "Łazika" - który mi w ogóle nie podchodzi, choć przez niektórych uważany za bliższy oryginałowi. Osobiście wolę Obieżyświata. Wbrew pozorom tłumaczenie jest mega ważne i wierni czytelnicy wychwytują takie różnice. W kwestii "Wichrowych wzgórz", które bardzo lubię wolę starsze tłumaczenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do przekładów mimo wszystko wolę Szekspira w wersji Barańczaka niż Słonimskiego. Dziękuję za podzielenie się uwagami :)

      Usuń
  14. O matko to nowe tłumaczenie zupełnie nie wypaliło. Gdyby nie porównanie ze starym tłumaczeniem zupełnie nie zaskoczyłam o co chodzi z "doskonałym niebem mizantropa".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, niektórym jednak ono pasuje czytając inne opinie. To chyba rzecz gustu. Poza tym jedno tłumaczenie mamy miękkie w wydaniu kobiecym, drugie - twarde i w wydaniu męskim :)

      Usuń
  15. Widzę kolejną znakomitą propozycję. Na pewno trzeba ją przeczytać dziękuję za wpis. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  16. Moze by Szanowni Panstwo poczytali tlumaczenia Baranczaka i to, co On o tlumaczeniu pisze... Odejscie od schematow rowniez czytelniczych ubarwia zycie:)
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barańczaka czytałam,ale tłumaczenie tekstu pisanego wierszem a prozy to chyba jest różnica? Nie zawsze odejście od schematów jest wesołe:) Z tym się nie zgodzę.
      Pozdrawiam i dziękuję za wpis

      Usuń
  17. Moim zdaniem oryginalne: "A capital fellow!" powinno być przetłumaczone na polski jako: "Wspaniały facet!" Tłumaczenie Sujkowskiej: "Cóż za typ!" wcale nie oddaje sensu oryginału, natomiast tłumaczenie Grzesika: "Kapitalny gość!" jest bliższe prawdy, ale niestety zbyt po młodzieżowemu uwspółcześnione i przez to po prostu razi.

    OdpowiedzUsuń
  18. Czy Sujkowska oddała bez anachronizmów tekst oryginału? Sienkiewicz pisał Trylogię z kupą anachronizmów językowych, więc nie ma sensu zżymanie się na "kapitalnego gościa" itp. Gwarę też należy oddać, bo Sujkowska nie oddała i to jej błąd. Nie wiem, jak Grzesik oddał te wszystkie przekleństwa (Mocne bardzo jak na czasy autorki) odwołujące się do diabła w oryginale, ale to na pewno też warto oddać mocno i ewentualnie dodać w posłowiu, jak to było w oryginale, jak oddziaływało na ówczesnego czytelnika, jak mocno musiało go razić. Dobrze też zrobił Grzesik, nie tłumacząc toponimów - kolejny plus. Można jedynie (aż) wytknąć mu pewien brak polotu... ale na pewno nie sarkać na "kapitalnego gościa", bo wcale archaizmów nie trzeba stosować do starej powieści, nie ma takiej zasady translatorskiej, za to można jak najbardziej przełożyć klasykę współczesnym językiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie brakowało niestety owej plastyczności i płynności. zastosowanie dialektu i pozostawienie nazw, jak najbardziej poczytuję na plus. Natomiast owa toporność w języku polskim mnie z lekka odstręczyła. Teraz myślę, że czytając owo wydanie jeszcze raz pewnie jeszcze, co innego zauważyłabym. Odwołania do diabła są, a określenia: "niech Cię diabli" , "do wszystkich diabłów", uznawane wówczas były za przekleństwa.

      Bardzo dziekuję za wpis :)

      Usuń
  19. I jeszcze jedno: stare przekłady mają nieraz to do siebie, że po prostu nie oddają stylu oryginału, i jak pojawi się nowe tłumaczenie, to czytelnicy porównują nowy przekład ze starym, zamiast odwołać się do oryginału. A fe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytam w oryginale, bo nie mam ku temu lotnych predyspozycji i zazdraszczam szczerze tym, którzy nie maja z tym problemu i wobec tego mogą dokonywać porównań wszelkiej maści. Bazuję jedynie na polskich przekładach. Jednak oryginał zawsze jest oryginałem :)

      Usuń
  20. Patryk Michalski6 sierpnia 2020 10:27

    Dzień dobry! A czy mają Państwo informację kiedy zmarła Sułkowska?

    OdpowiedzUsuń
  21. Ja natomiast nie rozumiem, dlaczego kompletnie pomija się — moim zdaniem — najlepsze tłumaczenie Tomasza Bieronia, które ukazało się przed tym Grzesika... Na drugim miejscu postawiłbym Łozińskiego z 2016 roku, dopiero potem Sujkowską. Jej tłumaczenie jest ogólnie poprawne i językowo zgrabne, ale pełne uproszczeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumaczenie Bieronia czytałam jako pierwsze lata temu wypożyczone jeszcze z biblioteki z tej serii Klasyka Powieści Prószyńskiego i S-ka. Nie pamiętam jednak czy mam ją na półce. A w tłumaczeniu Łozińskiego (2016, Zysk i S-ka) nie czytałam. Bardzo dziękuję za przypomnienie i nową inwencję do zakupu. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Największym atutem przekładu Łozińskiego jest jego wierność (ale nie tego rodzaju, co u Grzesika), choć pewne stylizacje bywają przesadzone i sztuczne, najlepiej więc przed ewentualnym zakupem rzucić okiem na dostępny w sieci fragment i samemu ocenić: https://virtualo.pl/ebook/wichrowe-wzgorza-i191292/?position_type=gift&srsltid=AfmBOorrK8rL3RZpkOLEauhUNMwDcQyjCiLVhuvLPbrZKoosFEXC3Vqc

      Dlatego uważam, że przekład Bieronia jest najlepszy, bo stanowi kompromis: jest wierny (bez skracania i pomijania, jak u Sujkowskiej), ale zgrabny i plastyczny. Co ważne, nie sili się też na śmieszne gwary w dialogach.
      „Wichrowe Wzgórza” to jedna z moich ulubionych książek i żałuję, że nigdy nie doczekała się naprawdę kongenialnego polskiego przekładu (dlatego sięgam również po oryginał). Szkoda, że nie zabrała się za to tłumaczka o takim talencie jak np. Anna Przedpełska-Trzeciakowska, która przełożyła świetnie tyle angielskiej literatury z tamtego okresu.

      Usuń
    3. Cóż, kupiłam za parę groszy na vinted obydwie :) Łozińskiego bardzo lubię. Nie lubię za to w ogóle ebooków, a czytanie przed komputerem toleruję tylko w pracy. Przy okazji znalazłam jeszcze jedno tłumaczenie: Hanny Pasierskiej https://www.proszynski.pl/product/wichrowe-wzgorza
      Zważywszy na to, że Anna Przedpełska-Trzeciakowska napisała "Na plebanii w Haworth", to rzeczywiście wielka szkoda, że książka nie ukazała się z jej tłumaczeniem. Być może taka wersja istnieje, ale gdzieś w szufladzie?
      Jeśli chodzi o "Wichrowe wzgórza" kiedyś w wydawnictwie Uniwersitas została wydana książka "Konceptualizacja miłości i nienawiści w powieści „Wichrowe Wzgórza” Emily Brontë i jej polskich przekładach", ale trudna do zdobycia. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  22. Dzięki wielkie za tę wzmiankę o vinted — dzięki temu i ja właśnie kupiłem tam bardzo tanio to tłumaczenie Łozińskiego, żeby mieć je na własność :-) Wcześniej sprawdzałem tylko na Alledrogo, ale nie uśmiechało mi się płacić 40 zł za książkę, którą i tak bardzo dobrze znam.
    Serdeczności, Dawid

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Vinted bardzo lubię, choć to 'zło', odkąd pojawiły się tam książki :) Niemniej można zaproponować zawsze swoją cenę i zazwyczaj jest przyjmowana. Dobrego!

      Usuń

Dziękuję bardzo za konstruktywne słowo pisane pozostawione na tym blogu. Nie zawsze mogę od razu odpowiedzieć, za co przepraszam.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Prowadząca bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.