Na powieść autorstwa Lucy Gordon złożyły się trzy opowieści o braciach wywodzących
się z włoskiej rodziny Rinucci. Carlo, Ruggiero i Francesco jak do tej pory nie
mieli szczęścia w miłości. Karta jednak w końcu się odwraca. Carlo zakochuje
się w starszej od siebie Delii, Ruggiero żyje marzeniami o ostatniej
dziewczynie, z która połączył ją gorący romans, a która zniknęła po dwóch
tygodniach bez śladu; Francesco jest w związku od pięciu miesięcy z Celią, ale
wskutek jego nadopiekuńczości kobieta decyduje się rozstać z kochanym
mężczyzną. Kojącą przystanią dla braci jest dom rodziców w Neapolu. To tu Carlo
będzie szukał pocieszenia po rozstaniu z Delią, Ruggiero będzie leczył rany po
wypadku motocyklowym i szybko wracał do zdrowia dzięki Polly, a Francesco wróci
po dłuższej nieobecności, aby szukać zapomnienia o Celii. Choć młodzi,
przystojni i bajecznie bogaci, żadnemu z braci nie będzie łatwo zmienić nieco
swój włoski temperament.
Jak to w książkach wszystko kończy się happy endem. Nie ma tu jednak nic
oblanego lukrem i rodem z kiczu. Myślę
jednak, że co innego jest tutaj ważne. Autorka pokusiła się o wykreowanie postaci
z problemami zdrowotnymi które są albo chwilowe albo mają wpływ na cale życie
bohaterów. Ci ostatni nie poddają się, walczą, są dumni i uparci. Nie ma, więc
tu ideału i bardzo dobrze. W końcu jakaś książka z romansem w tle, która
pokazuje, że nawet tych, co doznali krzywdy od losu, czeka szczęście. Niezbyt specjalnie
chcę tu pisać, co zaważy na zmianie decyzji Delii, jakie tajemnice zostaną
zdradzone Ruggiero przez Poppy podczas jego rekonwalescencji i dlaczego tak
bardzo Celia sprzeciwiała się zamykaniu jej w złotej klatce przez Francesca. Zaburzyłoby
Wam to nieco odbiór książki.
Lucy Gordon pisze stylem prostym w odbiorze. Książka podzielona jest na
trzy części, poświęcone historiom braci. Rozdziały te jednak powiązane są ze
sobą zarówno poprzez następstwo czasu jak i występujące w fabule postacie. Jakoś
opowieści za bardzo nie ujmują za serce, ale mogą się podobać. Poza tym przy książce
dobrze się odpoczywa, a to chyba najważniejsze.
Lucy Gordon, Dogonić szczęście, wydawnictwo Harlequin/Mira, wydanie 2013, tłumaczenie: Bogusław Stawski, Halina Kilińska, Agnieszka Wąsowska, oprawa miękka, stron 460.
No no... i całe 460 stron przerobiłaś? complimenti :)))
OdpowiedzUsuńOczywiście:))) Ja romanse połykam od razu.
UsuńChoć oczywiście nie w jeden wieczór/noc. Takim ekspresem nie jestem.
UsuńJeżeli będę miała ochotę na lżejszą lekturę, przy której będę mogła odpocząć, to możliwe, że sięgnę po "Dogonić szczęście".
OdpowiedzUsuńNa wiosenno-letni czas w sam raz :)
OdpowiedzUsuńDawno nie czytałam typowego romansu, teraz czytam "Spotkanie nad jeziorem" Susan Wiggs, ale odbieram ją jak obyczajówkę, bo romans stanowi w niej drugi plan (pierwszym jest opieka nad AJ) i jeszcze nie jestem w pełni "zaspokojona" tym gatunkiem :)
OdpowiedzUsuńA ja nie czytałam tej książki, o której wspominasz. Wiggs pisze obyczajowe powieści raczej:)
Usuńpozdrawiam
Jestem już po lekturze tej książki i muszę przyznać, że ogólnie mi się podobała poza pierwszą historią, w której było dla mnie zbyt pośpiesznie i nieco melodramatycznie.
OdpowiedzUsuńChyba wiem o co Ci chodzi:)
Usuń