10 września 2012

Izabela Sowa, Zielone jabłuszko.

Ach, jak ja się uśmiechałam i śmiałam przy tej książce! Jestem jednak pewna, że dla młodszego pokolenia, to, co ja uznałam w powieści Izabeli Sowy za zabawne i sentymentalne, nie będzie jednak zrozumiałe. Czytelnikom z mojego pokolenia książka powinna się spodobać.

Cofamy się do połowy lat osiemdziesiątych XX wieku i poznajemy spokojne życie mieszkańców małego polskiego miasteczka. Większość rodzin ma bliskich za granicą. To oni wspierają swoje dzieci przysyłanymi paczkami pełnymi zachodnich rarytasów niedostępnych wówczas w Polsce.  Mama Anny Kropelkówny również wyjechała cztery lata wcześniej do Stanów Zjednoczonych i jakoś zapomniała o córce. Licealistka wychowywana przez dziadków pragnie przede wszystkim normalności. To dzięki jej opowieści czytelnik poznaje kłopoty i zabawne zdarzenia z życia sąsiadów i bliskich. To, że właściwie nic nie było wówczas na półkach oprócz octu, to już rzadko, kto pamięta. Młodzież czytała Filipinkę, co piątek obowiązkowo słuchała listy w Trójce, marzyła o Grundigu i Kasprzaku, zagranicznych wyjazdach i właściwie poza domem nie miała się gdzie spotykać. Znajdziemy tu również obraz, w który wpisują się puste półki, kolejki w sklepach, męskie siatkowe podkoszulki, hymn odtwarzany na koniec programu telewizyjnego, Pewex, sztuczne kwiaty, trwała ondulacja robiona po ukończeniu ósmej klasy przez znajomą, cud ukazania się Matki Boskiej na szybie i modlitewne czuwania, lekcje przysposobienia obronnego, przemakające ciągle buty, leczenie przeziębienia koglem-moglem, skala ocen od piątki po dwójkę, zeszyt z pele mele. Wierzcie lub nie, ale wszystko czynniki z powieści zgadzają się z moimi wspomnieniami.

Książkę napisaną swobodnym i lekkim stylem czyta się bardzo dobrze. To zbiór pewnego rodzaju opowieści serwowanych nam przez licealistkę Anię, jak wydedukowałam pisanych dla (lub do) Limahla autora Neverending story. Czytelnik poznaje jej punkt widzenia i odczuwania. To opowieść o życiu zwykłych ludzi borykających się z trudnościami dnia codziennego.

To książka ciepła i pełna humoru połączonego z ironią, która o niezbyt ciekawych pod względem historycznym okresie, opowiada w przyjemny sposób. Jak dla mnie to bardzo dobra lektura.
 


Izabela Sowa, Zielone jabłuszko, wydawnictwo Nasza Księgarnia, wydanie 2012, okładka miękka, stron 288.

8 komentarzy:

  1. Izabela Sowa jest bardzo wdzięczna autorką.Lubie jej powieści

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię serię owocową, chociaż "Zielone jabłuszko" jest chyba najsłabszą książką serii. Natomiast kolejne książki Sowy już mi się nie podobały.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ to wszystko brzmi swojsko, jakże sentymentalnie słodko. Jestem pokoleniemm Filipinki, radiowej Trójki i listy przebojów z piosenkami nagrywanymi na kasety na starym Grundigu, marzącą o dwukolorowym długopisie z Pewexu i po szkole stojącej w kolejce po szynkę na święta. Zatem po tę książkę sięgnę na pewno. Dziękuję! Serdeczności :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, właśnie jest takie sentymentalne i słodkie:)też nagrywałam na kasety, kupowałam Filipinkę (zbierałam) i Jestem, pamiętam też kartki na żywność, mleko w butelkach szklanych, marzenie o jeansach (pierwsze miałam dopiero w szkole średniej i to szyte przez mamę, a nie ze sklepu).
      Pozdrawiam:)

      Usuń
  4. Chyba się skuszę, bo te czasy bardzo dobrze pamiętam...Dziękuję za pokazanie nieznanej mi polskiej pisarki.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za konstruktywne słowo pisane pozostawione na tym blogu. Nie zawsze mogę od razu odpowiedzieć, za co przepraszam.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Prowadząca bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.