Pierwszy raz czytałam serię o przygodach Ani pożyczając książki od swojej
kuzynki, a potem z biblioteki. Dopiero parę lat temu dorobiłam się własnych tomów
i gdy pod sercem była Marysia, z przyjemnością wróciłam do książek Lucy Maud
Montgomery. Stąd też pojawił się mój blogowy nick, specjalnie pisany przez „rr”.
Nie będę się ośmieszać i pisać Wam o treści książki, bowiem każdy bardzo
dobrze wie, kim jest rudowłosa Ania Shirley, podopieczna rodzeństwa Maryli i
Mateusza Cuthbertów. Będzie, więc krótko. Jako wielbicielka twórczości Lucy
Maud Montgomery trawiła mnie jednak ciekawość, jak Autor pociesznych książek dla
dzieci i młodzieży sprawdzi się w roli tłumacza. Moi drodzy, nad przekładem Pawła Beręsewicza można
tylko wzdychać. Jest subtelny, podany ze smakiem i co najważniejsze – utrzymany
w klasycznym tonie. Bałam się, że będzie to zbyt nowoczesne tłumaczenie, a tu
wielka i co za tym idzie miła niespodzianka. Przekład jest wierny oryginałowi, błyskotliwy,
i z tego, co wiem, tłumacz nie zastosował w nim żadnych skrótów wiernie odtwarzając
dialogi, opisy wnętrz, miejsc, potraw i strojów.
Książka jest pięknie wydana, w większym formacie, w twardej oprawie, z szytymi kartkami i
specjalną rudą tasiemką, jako zakładką. Treść dopełniają kolorystyczne
graficzne akcenty, które świetnie wkomponowane są w tekst, a przygotowane zostały
przez Sylwię Kaczmarską. Odnaleźć w nich można lekkość, zadumanie, smutek, ale również
i radość, czyli to wszystko, co odnaleźć można w treści. Na szczęście nie ma tu
ani słodzenia ani kiczowatości. Za to jest mnóstwo motywów kwiatowych, co bardzo mi odpowiada. W książce znajdują się również przypisy. O
wszystkim warto się samemu przekonać.
Przyznam się, że z półki wyjęłam stare wydanie Ani jakie posiadam i zaczęłam porównywać tłumaczenie. Stwierdziłam od
razu, że tekst w wydaniu Pawła Beręsewicza stoi na znacznie wyższym poziomie. Choć mam sentyment go graficznych ilustracji poprzedniego wydania, to do książki w nowym wydaniu i tłumaczeniu na
pewno będę wracać niejednokrotnie.
porównanie ilustracji- 1. wyd. z 1990 // 2. wyd. Skrzat |
ilustracje z wyd. 2012, wyd. Skrzat |
tylna strona okładki |
tłumaczenie z 1990, wyd. Nasza Ksiegarnia |
tłumaczenie z 2012, wyd. Skrzat |
Moja seria zakupiona na allegro:
Lucy Maud Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza, wydawnictwo Skrzat, wydanie 2012, tłumaczenie: Paweł Beręsewicz, ilustracje: Sylwia Kaczmarska, okładka twarda, stron 368.
Nie słyszałam o nowym wydaniu, bardzo mnie ono zaciekawiło. Dziękuję:)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńNie miałem dotąd ochoty ryzykować żadnego z nowych tłumaczeń Ani, ale na to się chyba skuszę:) Czy jest pani Rachela Linde, czy Małgorzata?
OdpowiedzUsuńPani Rachel Lynde:)
UsuńNo to ja lecę po zakupy:) Przeżyłem kiedyś lekki szok jak sobie oryginały porównałem z przekładami Naszej Księgarni.
Usuńdodałam porównanie tekstu rozdziłu - Zdumienie Maryli Cuthbert (1990) vel Maryla Cuthbert jest zdziwiona (2012).
UsuńSuper, już mi się Beręsewicz podoba:) Jestem go ciekaw w partiach lirycznych, ale takich chyba najwięcej w Ani na uniwersytecie, to sobie poczekam jeszcze trochę:) Mam nadzieję, że wydawca zdecyduje się na tłumaczenie całości serii.
UsuńAż muszę zerknąć u siebie w domu jakie mam tłumaczenie. Uwielbiałam jako dziecko serię o Ani...
OdpowiedzUsuńMiłego dnia:-)
pozdrawiam ciepło!Ola
Olu, Tobie również:)
UsuńJa z sentymentu zajrzałam do każdej posiadanej książki Montgomery:)
Porównałyśmy te same wydania :-) Śmieszne to, ale się wzruszyłam :-)
OdpowiedzUsuńBo takowe mam:) Inszego niet u mnie:)
UsuńWolałabym tego teraz nie czytać. Montgomery podobała mi się, kiedy byłam dzieckiem. Przypuszczam, że gdybym przeczytał jej książki teraz, czar by prysł.
OdpowiedzUsuńJa po latach powróciłam do Montgomery w wieku 32 lat i zostałam na nowo zauroczona:) Poza tym pamięć jest ulotna.
UsuńPodpisuję się pod tym. Ja też właśnie skończyłam "Anię" i to był naprawdę bardzo udany powrót do młodości.
UsuńPS. W domu miałam taki sam egzemplarz Ani z Naszej Księgarni :) (a tym razem czytałam oryginał)
To musiało być też niesamowite przeżycie:)
UsuńMoje stare wydanie Naszej Księgarni jest z 1970 i mam do niego ogromny sentyment.Książka jest starannie i estetycznie wydana i do dzisiaj jest w b. dobrym stanie mimo, że prawdopodobnie była kupiona w antykwariacie.
OdpowiedzUsuńByło to wydanie, w którym jedna książka zawierała dwa tomy i ja mam z tego wydania trzy książki czyli 6 tomów.
Przełożyła z angielskiego na polski R.Bernsteinowa i pewno jest to przekład już nazbyt sentymentalny, ale taki znam.
Ciekawa jestem tłumaczenia w tym całkiem nowym wydaniu.
Dobrze, że takie wydanie i to tak ładne się pojawiło po tych brzydkich ostatnich wydaniach, gdyż książka warta jest czytania przez młode pokolenie dziewcząt.)
Moją starą "Anię z Zielonego Wzgórza" tez przełożyła Rozalia Bernsteinowa, co widać na załączonym obrazku:)
UsuńW tym „naszym” wydaniu z 1970 roku zabrakło Ani z Szumiących Topoli oraz Ani ze Złotego Brzegu. Nie pamiętam już, czy te żółte tomy miały dodatkowo obwolutę, czy nie. Były czèsto przypominane, pożyczane, po ich kondycju widzę, że swoje przeszły. I lubiè tę grafikę, nie tak dosłowną, jak w innych wydaniach. Sentyment z dzieciństwa pozostał, nie wyobrażam sobie pozbyć się tych tomów.
UsuńJa od dzieciństwa darzę sentymentem wydanie z NK to z lat 90-tych. W tej chwili jest ono dostępne tylko na allegro i w antykwariatach, ale udało mi się dozbierać je w całości. Do innych tłumaczeń jakoś nie mogę się przekonać, choć nie wiedziałam że pojawiło się nowe wydanie Ani i w sumie z chęcią poznam się z nim bliżej.
OdpowiedzUsuńRównież zbierałam na allegro poszczególne części:)
UsuńAnię poznałam w czasach dzieciństwa. Teraz po wielu wielu latach dzięki wydawnictwu Skrzat powróciłam do lektury historii panny Shirley. I faktycznie. Książka przetłumaczona przez pana Beręsewicza jest o wiele lepsza, niż ówczesne wydania, z jakimi miałam do tej pory do czynienia. Ze swojej strony mogę poprzeć autorkę recenzji. Polecam!
OdpowiedzUsuńdziękuję:)
UsuńOOO! Muszę przyznać, że jest duża różnica w tłumaczeniu. Ja posiadam całą serię również w wydaniu Naszej Księgarni :) Mimo wszystko jestem zafascynowana nową szatą graficzną i mam nadzieję, że Skrzat zainteresuje się kolejnymi książkami o przygodach Ani :)
OdpowiedzUsuńMam taką nadzieję:)
UsuńZaraz pobiegłam sprawdzić swoją serię Ani - wyd. Nasza Księgarnia 1993, przekład Aleksandra Kowalak-Bojarczuk. Nie wiem, czy dobre, czy kiepskie, ale do Ani mam ogromny sentyment, był czas, że całą serię czytałam przynajmniej raz w roku (na pewno miało to miejsce jeszcze za studenckich czasów). I choć Rachela jest u mnie Małgorzatą Linde to może z powodu sentymentu do własnego imienia podoba mi się Małgorzata Linde. Zaraz, zaraz, gdzie to było, czy róża pod inną nazwą będzie pachniała inaczej? Ale rozumiem sentymenty czytelnicze i wierność oryginałowi :)
OdpowiedzUsuńJa sprawdziłam tłumaczenia wszystkich części wydanych w 1990 roku i niestety ku mojemu zdziwieniu każdą książką zajął się kto inny.Nie moglam się na poczatku przestawić na Małgorzatę, ale jakoś sobie wpoiłam:)
UsuńPrzeczytawszy ponownie Anię i twój wpis ze zdziwieniem stwierdzam, iż rzeczywiście co książka to inny tłumacz. Ale Ania jest tak fantastyczną lekturą, że warto ją czytać chyba z każdym wydaniu. Podałam linka do twego wpisu:)
UsuńDziękuję :)
UsuńWarto wracać do lektur, które się kocha :)
Mam taki sentyment do starego wydania, że chyba się nie przełamię. Rachel Lynde? A kto to taki? Dla mnie to Małgorzata i koniec ;-)
OdpowiedzUsuńNowe tłumaczenia często są mniej trafione. W moim przypadku tak było z "Małym Księciem".
OdpowiedzUsuńKsiążka, która tu prezentujesz jest rzeczywiście starannie wydana, to wielki atut. Choć rysunek z okładki podoba mi się bardziej w starszej, znanej serii. Zresztą to kwestia indywidualnego odbioru.
Przygody Ani czytałam ponad 20 lat temu. Całkiem niedawno wróciłam do innej książki tej autorki "Błękitnego zamku".
"Błękitny zamek" bardzo mi się podobał. Też czytałam w podstawówce pożyczając od kuzynki. Czas mieć swój egzemplarz:)
UsuńA przypomniało mi się, że seria o Ani nie tak dawno, bo od 2010 roku, ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Książka jest pięknie wydana: doskonały przekład, wspaniałe, nowoczesne rysunki. Nie pozostaje nic innego, jak tylko czekać na dalsze tłumaczenia:)
OdpowiedzUsuńPięknie prezentowałyby się wszystkie:)
UsuńJa mam Anię wyd. Nasza Księgarnia z 1974, w różnych przekładach. Kartki już pożółkły nieco, ale między nimi tyle dawnych emocji, wzruszeń, własnych marzeń. I Małgorzata Lynde, zdecydowanie dla mnie pozostaje Małgorzatą :) Chętnie zerknę do nowego wydania, a na razie chyba wrócę do lektury Ani, może wrócą dawne wspomnienia :) Serdeczności Montgomerry.
OdpowiedzUsuńTak stwierdzam, że te wydania z 1990 roku to pewnie te same co ukazywalo się w latach 70.
Usuńmiłego wieczoru
Tutaj znalazłam wypowiedzi tłumacza, w których wyjaśnia swoje niektóre decyzje. Cieszę się, że lektura nowego przekładu przede mną i dziękuję za zachęcające porównanie. A do ilustracji w dawnej edycji "Ani..." ja też mam duży sentyment.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję:) Poczytałam sobie. Rzeczywiście z imion przetłumaczona jest jedynie Ania, Maryla i Mateusz. Reszta podobnie jak nazwy geograficzne z wyjątkiem nazw farm są w oryginale.
Usuńno i rzeczywiście szkoda, że nie ma przypisu, że Rachel czyta się "rejczel":)
Swoją drogą zastanawiam się, co skłoniło Bernsteinową, żeby Rachel przemianować akurat na Małgorzatę. :) Zaznaczam, że bardzo lubię imię Małgorzata i mam miłe skojarzenia, ale trochę nie widzę związku. :)
UsuńPewnie ogólnie miało być bardziej swojsko - przedwojenne przekłady zresztą dość swobodnie gospodarowały w oryginałach. Poza tym, to moja prywatna teoria, imię Rachel mogło brzmieć w latach 30. nazbyt żydowsko, jeszcze by wydawcę z tego powodu bojkotowano.
UsuńBardzo słuszne uwagi. Myślę, że masz rację.
UsuńSwoją drogą w wersji angielskiej imię pani Linde miało lekko humorystyczny wydźwięk, bo z "owieczką" to ona niewiele ma wspólnego.
:) Tutaj o etymologii Rachel.
Jestem tego samego zdania:)
UsuńDziękuję Lirael:)
Ja mam na półce to wydanie Naszej Księgarni, które u Ciebie widnieje na zdjęciu po prawej stronie, to, które wykorzystałaś do porównań. Pamiętam, jak babcia i mama kupowały każdy tom podwójnie, żeby moja siostra też miała swój komplet. Wychowałam się na dziejach Ani, kocham ją miłością bezgraniczną i bezkrytyczną, dlatego ucieszyłam się, gdy zobaczyłam, że coś o niej napisałaś.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o nowe wydanie, to mam tym razem zupełnie odmienne zdanie. Miałam je w rękach i od razu stwierdziłam, że za żadne skarby nie wymieniłabym je na moje stare, poniszczone, zaczytane. Nie z sentymentu, bo Bóg mi świadkiem, że często kupuję nowe wydania, choć mam stare - bo jest ładniejsze:) Okładka nowej edycji bardzo mi się nie podoba, ilustracje - to też nie to, czego oczekuję; rozumiem, że nowocześniejsze, niby ładniejsze, ale nie mają tego klimatu, jakim tchnęły te dawne. Ani Shirley nie da się unowocześnić na siłę, jej moc polega właśnie na tej lekkiej archaiczności, dawności, odmienności od dzisiejszej młodzieży i jej estetyki - przynajmniej dla mnie. Zdaję sobie jednak sprawę, że mam gust lekko staroświecki, a nowe ilustracje mogą dzisiejszym dzieciakom bardziej się podobać.
Okładka, ilustracje, co to ja miałam jeszcze... aha, tłumaczenie. Nie miałam okazji sama porównać, zrobiłam to dzięki Tobie. I tutaj też pozostanę wierna staremu przekładowi. Niby niewiele się różni, a jednak to dawne jest bardziej śpiewne, poetyckie, bardziej do Ani i jej czasów pasujące. I dla mnie Małgorzata to Małgorzata. I kropka:):):)
Pozdrówka dla wszystkich,
Ania
A właśnie owa ulotność w kwiatach mnie ujęła w ilustracjach. Gorzej jest z przedstawieniem postaci czy ilustracji umieszczonych na czarnym tle. To mi jakoś nie za bardzo pasuje. Mimo wszystko, tak jak napisałam, stare, graficzne rysunki darzę sentymentem i to one dają wyobraźni działać i pole do popisu.
UsuńNowe tłumaczenie wydaje się, że będzie doskonałe dla tych osób, które w ogóle nie czytały przygód Ani, będą to czynić po raz pierwszy i dla których język, jakim operowali ówcześni tłumacze jest "niemodny", staroświecki, choć dla mnie też ma swój urok:)
oj ta książka mnie wychowała! ;)
OdpowiedzUsuńJa mam wydanie NK z 1967, sześć tomów w trzech księgach, w pięknej płóciennej oprawie. Pierwsze dwa tłumaczyła R.Bernsteinowa. "Anię na uniwersytecie"- Janina Zawisza - Krasucka, "Wymarzony dom Ani" - Stefan Fedyński oraz "Dolinę Tęczy" i"Rillę ze Zlotego Brzegu"ponownie Janina Zawisza - Krasucka. Wszyskie te części brzmią tak jakby je przełożyła jedna osoba. Ja właśnie te przekłady kocham, znam mnóstwo frgamentów na pamięć i nie mogę pogodzić się z Rachel Linde i trudno mi zamiast o Imbirku czytać o Ginger. No, nie. I oczywiście jestem przywiązana do ilustracji Bogdana Zieleńca, są oszczędne, delikatne jak szept. Niestety, okładka najnowszego wydania nie podoba mi się, wygląda jakby jej autor nie przeczytał książki. Widzę tu pulchną buzię ze spuchniętym noskiem, a Montgomery wielokrotnie opisuje twarz Ani jako szczuplutką, drobną, trójkątną raczej, a w całej powieści wygląd jej wyjątkowo pięknego nosa często jest podkreślany. Wiem, że wyobraźnia każdego z nas jest inna, ale jeśli postać ma być szczupła, wiotka i "pełna niezwykłego czaru" to nie można narysować przeciętnej pyzy.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że piszę tak emocjonalnie, lecz choć jestem już "w wieku" dobrze pamiętam jak mnie, rudowłosemu chudzielcowi, ta powieść pozwoliła radzić sobie ze swoim wizerunkiem.
Pozdrawiam wszystkich miłośników Ani Shirley. Już nieważne w jakim tłumaczeniu:) Magda
Co do ilustracji specjalnie zrobiłam zdjęcia i dodatkowo zamieściłam:) Ania nie na wszystkich ilustracjach w nowym wydaniu ujmuje, ale zapewniam, że jest szczupła, choć twarz zbyt owalna:)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo za wpis:)
pozdrawiam
Ja mam wydanie z Naszej Księgarni, alt powyższe jest cudne. Uwielbiam Anię do dziś i mam nadzieję, że "dorobię" się nowego wydania ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMam sentyment do starego wydania NK, ale jak tylko będę miała okazję zerknąć do nowego, na pewno to zrobię.
OdpowiedzUsuńPrzytoczony fragment skutecznie zniechęcił mnie do zakupu tego wydania opowieści o Ani. Nie wiem jak można się czymś takim zachwycać...Jest toporny i bez charakteru; przecież w tłumaczeniu nie chodzi tylko o wierność oryginałowi! Zwłaszcza, jeśli chodzi o literaturę PIĘKNĄ, od tłumacza wymaga się jednak zdolności literackich. A ilustracje, ech... szkoda słów. Jakoś nie mogę się przekonać do współczesnego gustu. Albo komputerowe wielkie głowy, albo jakieś nieudane bohomazy (ta Ania idąca po dachu... przez dłuższą myślałam że to jakiś facet w prochowcu?!) . Od dłuższego czasu zastanawiam się, gdzie się podziewają absolwenci ASP i innych szkół malarskich? Czy naprawdę nie ma w tym kraju porządnych ilustratorów?
OdpowiedzUsuńFragment nie mówi o całości. Paweł Beręsewicz podkreśla zresztą niejednokrotnie, że jest to tłumaczenie z oryginału, jego, pierwsze, a nie wzorowanie się na tłumaczeniach znanych od lat. Jeżeli nie chodzi o wierność oryginałowi, o o co chodzi? Czy można otumaniać czytelnika fałszywymi tłumaczeniami pełnymi egzaltacji i wzniosłych słów? Myślę, że nie na tym polega tłumaczenie literatury pięknej. Co do ilustracji, moim zdaniem nawiązują jak najbardziej do klasyki. Miękka, prosta i cienka kreska. Nie zawsze studenci z ASP kierują się klasycznym wykonaniem. Jeżeli ma Pani do czynienia z książka dziecięcą, to proszę zobaczyć na czym właściwie opierają się ich ilustracje. To głównie tak zwana nowoczesność, notoryczne uproszczenia, albo pokazanie świata takiego jakim nie jest. Moim zdaniem nie to jest potrzebne dzieciom. Ja stawiam na klasykę.
UsuńSerdeczności i dziękuję za wyrażenie swojego zdania.
Bardzo dziękuję za ten wpis - dzięki niemu wiem, że będę jednak szukać starych wydań, a jeśli nie znajdę, to które z nowych wybrać:-). Czemu wolę stare tłumaczenia? Przede wszystkim dlatego, że język starych tłumaczeń przystaje mi o wiele bardziej do Ani i jej języka oraz czasów, w których rozgrywa się akcja.
UsuńZdecydowanie zgadzam się z wyrażoną przez kogoś mądrzejszego ode mnie żartobliwą tezą, że tłumaczenie, jest jak kobieta: WIERNE NIE JEST PIĘKNE, A PIĘKNE NIE JEST WIERNE! :-) Ad tłumaczeń sprawdza się jak dla mnie w 100%, ad kobiet - traktuję je z przymrużeniem oka. Żadna przyjemność czytać coś, co owszem, jest wierne oryginałowi ale pozbawione niuansów języka, klimatu, smaczków, tego, co buduje daną sytuację, postać tak, jak ją nakreślił autor. Dlatego w ogóle podziwiam ludzi, którzy trudnią się tłumaczeniem literatury - nie lada to sztuka oddać ducha, jak najmniej odchodząc od oryginału :-)
Pozdrawiam wszystkich fanów Ani!
Bardzo dziekuję za komentarz i własna opinię :)
UsuńNie tak znowu świeżo, bo do Bożego Narodzenia minęło trochę czasu, ale jestem po lekturze Ani w nowym przekładzie. O ile zgadzam się, że jest on udany pod wieloma względami,to jednak wydaje mi się, że tłumacz "popłynął" na realiach botanicznych. Na szybko znalazłam "białe i różowe przylaszczki".Przylaszczki są koloru niebieskiego, z wyjątkiem odmian hodowlanych. Natomiast z mojego śledztwa wynika, że białe i różowe mayflowers to kwiatki typowe dla Nowej Szkocji i trochę do naszych przylaszczek podobne w kształcie. Może się czepiam lecz pierwiosnki w przekładzie Bernstainowej mniej raziły.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za wpis. Muszę się przyznać, że w kwestiach botanicznych jestem totalna ignorantka, choć staram się bardzo interesować roślinami. Acz kwiatki domowe i balkonowe to zupełnie inna bajka. Nie udałoby mi się to jednak przenosić mój zasób wiedzy w porównaniach tekstów tłumaczeń.
UsuńTo bardzo pouczające!
Serdeczności