30 sierpnia 2011

Tracy Chevalier, Dziewczyna z muszlą.



Moim zdaniem Tracy Chevalier jest poniekąd mistrzynią w kreowaniu na kartach powieści życia ludzi, którzy w jakiś sposób wpłynęli na tok historii w różnych dziedzinach nauki. Tym razem w powieści Dziewczyna z muszlą czytelnik ma możliwość poznać paleontolog Mary Anning, która żyjąc na początku XIX wieku miała niecodzienne zainteresowania. Urodzona w południowej Anglii w Lyme Regis w hrabstwie Dorset, jako niemowlę przeżyła uderzenie pioruna, co nie udało się towarzyszącym jej trzem kobietom. Jej ojciec Richard robił meble, ale uwielbiał zbierać skamieniałości. Swoje hobby zaszczepił córce Mary i synowi Josephowi, na których spadł obowiązek utrzymania rodziny po jego śmierci. rodzina handlowała znaleziskami, ale mimo to była w długach. Mary jeszcze, jako dziewczynka poznała Elizabeth Philpot, która wraz z siostrami Luise i Margaret przeprowadziła się z Londynu do Lyme Regis w 1805 roku. Trzy panny podobnie zresztą jak Mary nigdy nie wyszły za mąż. Elizabeth była zafascynowana znaleziskami młodej dziewczyny i sama zaczęła towarzyszyć jej w wyprawach na plaże stając się wielbicielką rybnych skamieniałości. Między dwiema kobietami pochodzącymi z odmiennych sfer towarzyskich rodzi się przyjaźń, która miała swoje wzloty i upadki.

Mary Anning (1799-1847)

Jak najbardziej autentyczna jest Mary Anning, która w 1811 roku odnalazła szkielet ichtiozaura, a potem kolejne „potwory”: w 1821 plezjozaura i w 1828 pterozaura.  Elizabeth rzeczywiście zbierała kopalne ryby. Rzeczywisty był pułkownik Thomas James Birch, który wystawił na sprzedaż swoją kolekcję, a dochód z niej w wysokości około 400 funtów przekazał Mary. Mowa jest również o takich postaciach jak Wiliam Buckland, Charles Lyell, William Conybeare, Henry De la Beche czy dziele Cuviera.  Powieść jak sama autorka przyznaje jest fikcją literacka z wplatanymi w nią wydarzeniami rzeczywistymi. Jak najbardziej dokonania Mary Anning zasłużyły na uznanie i na to, że stała się ona bohaterką powieści. Zmarła w roku 1847.

amonit

Książkę czyta się, więc z wielkim zainteresowaniem, tym bardziej, że o geologii wiemy niezbyt dużo.  Warto przeczytać wobec tego o amonitach, liliowcach czy belemnitach (strzałkach piorunowych) oraz o zajęciu, które absolutnie nie było popularne przez kobiety, które na początku XIX wieku powinny odpowiednio się zachowywać. Powieść napisana jest z perspektywy zarówno Mary jak i Elizabeth. Mamy, więc dwóch narratorów, a rozdziały przez nich opowiadane są umieszczone przemiennie. Jest to bardzo ciekawy zabieg. W książce odnaleźć można notę historyczną oraz zestaw lektur poświęconych Mary Anning niestety w języku angielskim. Powieść jak najbardziej polecam.


Tracy Chevalier, Dziewczyna z muszlą, Tytuł oryginału: REMARKABLE CREATURES, tłumaczenie: Maria Olejniczak-Skarsgård, Wydawnictwo Albatros, sierpień 2011, gatunek: proza historyczna, stron 400.

25 sierpnia 2011

Cecelia Ahern, Gdybyś mnie teraz zobaczył.


W porównaniu z P.S. Kocham Cię, książka średnio mi się podobała. Fabuła przypominała mi film Miasto Aniołów. Mowa tu również o mężczyźnie Ivanie, kimś w rodzaju anioła, pochodzącego z Krainy Bajek i towarzyszącego zazwyczaj dzieciom, jako niewidzialny. Z tym, że dane dziecko czy osoba może go zobaczyć. Nikt po za tym. Dlatego też dla obserwującego dziwne się wydaje jak dzieci z kimś rozmawiają czy też mówią do siebie. Ivan pojawia się w życiu Luka, którym opiekuje się ciotka Elizabeth. Matka Luka nie za bardzo interesuje się synem. Z czasem Ivana dostrzega też oschła Elizabeth, tyle, że w przeciwieństwie do swojego siostrzeńca wierzy, że oprócz niej widzą go inni ludzie.

Sama powieść zawiera nieco szczypty magii, pewnego uroku i oczywiście romantyzmu i miłości. Następuje tez przemiana osobowości, odkrywanie czegoś na nowo, co zostało w życiu gdzieś zgubione. Powieść ma wydźwięk optymistyczny, a tekst zawiera liczne złote myśli. Przyjemne czytadło, o którym szybko się zapomina.


Cecelia Ahern, Gdybyś mnie teraz zobaczył, wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2008, stron 350.

20 sierpnia 2011

Shilpi Somaya Gowda, Sekretna córka.

Sekretna córka to powieść, która moim zdaniem jak najbardziej zasługuje na przeczytanie. Znajdziemy w niej, bowiem pewnego rodzaju porównanie naszego życia z tym, które ludzie wiodą w Indiach. Nie chodzi tu tylko o odmienną kulturę, ale również o to, że życie w slumsach czy na indyjskiej wsi nijak się ma do normalności, do jakiej przywykliśmy. Narzekamy, że brakuje nam wielu rzeczy, ale tak po prawdzie w porównaniu z innymi narodami można powiedzieć, że żyjemy w luksusie.

To opowieść o dwóch małżeństwach: indyjskim i amerykańskim.  Kavita i Jasu mieszkają wraz z teściami w ubogiej wiosce. Kobieta jest potępiana przez rodziców, Jasu ponieważ rodzi córki. Pierwsza jest jej brutalnie odebrana przez męża, a jej los jest przesądzony. Druga po urodzeniu, dzięki Kavicie trafia do bombajskiego sierocińca. Trzecie dziecko Kavity to syn...  Z kolei w Stanach mieszkają lekarze: Somer i Krishnan. Mąż Somer wywodzi się bogatej rodziny Thakkarów W Bombaju. Po wielu bezskutecznych próbach zajścia w ciążę, małżeństwo decyduje się na adopcję dziewczynki z sierocińca w Bombaju. Lata mijają, Somer stara się być dobrą matka, a Kavita nie zapomina. Koło się jednak zatacza. Dwie jakże odmienne kultury.

Książka niejako zmusiła mnie do poszukania informacji w Internecie na temat tego, co zostało naświetlone w książce. Rzeczywiście to prawda. Dziewczynki nie są mile widziane w rodzinach indyjskich, ponieważ rodzice, aby wydać je za mąż muszą zebrać czasami ogromne posagi, a dziewczyna po ślubie staje się częścią rodziny męża. Syn natomiast może się rodzicami zająć na starość, znaleźć pracę i zarabiać.  Po za tym w Indiach prowadzona jest polityka ograniczania liczby urodzeń. Dlatego też liczba kobiet w Indiach w stosunku do liczby mężczyzn jest mniejsza. Gdy usg wykaże, że ma się urodzić dziewczynka, następuje usunięcie ciąży. Często też na wsiach dochodzi do dzieciobójstwa. Pracownicy socjalni i lekarze w stanie Radżastan alarmują jednak, że powszechnym procederem stało się zabijanie noworodków płci żeńskiej. Indyjskie kobiety rodzą córki w szpitalu rządowym, pobierają becikowe i wracają do domu. Po kilku dniach dziewczynki znikają.(źródło). Jak dla mnie przerażające. Pozycja kobiet jest zależna od męża. Ubodzy są analfabetami, dziewczynki często nie posyła się do szkół, bo tak jak matki zajmują się praniem, sprzątaniem, gotowaniem, pilnowaniem młodszego rodzeństwa.

Innym tematem poruszonym w powieści jest bieda i obecność slumsów w Bombaju – Dharavi, gdzie istnieją prowizoryczne „mieszkania”, prymitywne fabryki, a dominuje fetor odchodów. Wielu ludzi, którzy decydują się opuścić wieś i szukać szczęścia w mieście, zaczyna i decyduje się mieszkać właśnie w takich warunkach, których nawet nie sposób sobie wyobrazić.

Powieść jak najbardziej godna polecenia. Tematy, jakie podejmuje Autorka zmuszają czytelnika do refleksji.


Shilpi Somaya Gowda, Sekretna córka, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, sierpień 2011, tłum.:  Natalia Charitonow, oprawa miękka, stron 408.

16 sierpnia 2011

Nora Roberts, Arystokraci.


Nie wiem jak ta kobieta [czytaj Nora Roberts] to robi, że ma ciągle jakieś pomysły na pisanie romantycznych powieści. Tym razem wspaniale wykreowana świat królewskiego rodu de Cordina. Na książkę Arystokraci złożyły się dwie powieści opowiadające o romantycznych ekscesach: księcia Bennetta de Cordina oraz księżniczki Camilli de Cordina, będącą dla tegoż pierwszego siostrzenicą.

Książę Bennett od pól roku przebywa na dworze i znakomicie wypełnia swoją rolę. Marzy jednak o wolności, której niestety, jako członek rodu królewskiego został pozbawiony. W dodatku przed rodem de Cordina ponownie narasta wizja zamachów dokonywanych przez właśnie, co zwolnionego z więzienia wroga. Niepokój o rodzinę zostaje nieco przytłumiony przez pojawienie się w pałacu skromnej i niedostępnej przyjaciółki zony następcy tronu - lady Hannah Rothchild. Tajemnicza kobieta bardzo intryguje księcia i sam nie wiedząc, kiedy wpada w sidła miłości. Okiełznać jednak lady Hannah i dowiedzieć się o niej czegoś więcej będzie jednak bardzo trudno.

Z kolei w drugiej części bliżej poznajemy dwudziestoparoletnią Camillę de Cordina, która po śmierci dziadka przejęła w rodzinie więcej obowiązków. Wkrótce okazało się jednak, że wszystko ją przerasta i ma dość intensywnego życia oraz plotek publikowanych w gazetach na swój temat. Zmienia swój image i pod osłona nocy wymyka się z hotelu, w którym to gości jej najbliższa rodzina w Stanach Zjednoczonych. Postanawia, jako zwykła osoba poznać nieco  kraj. Pech jednak chce, że podczas burzy wpada samochodem do rowu, a pomocną dłoń okazuje nieogarnięty pyszałek archeolog Delaneya Caine. Mężczyzna niechętnie proponuje jej nocleg, a następnie w zamian za pewną pomoc dach nad głową dopóki samochód będzie w naprawie. Camilla pełna radości godzi się, ponieważ chata położona jest na odludziu. Wkrótce miedzy dwojgiem rodzi się uczucie.

O ile w pierwszej pozycji obok wątku sensacyjnego mamy również watek romantyczny, to o tyle w drugim przypadku jest to już czysty romans. Perypetie miłosne bardzo ciekawie skonstruowane. W rodzinie królewskiej nie ma płytkich i szablonowych ludzi. Wszyscy mają swoją przeszłość i własne zainteresowania. Praktycznie każdy pragnie troszkę wolności i czasu dla siebie. Książkę czyta się przyjemnie i na pewno jest to bardzo ciekawa propozycja na lato z obszaru lekkich, łatwych i niepowodujących bólu głowy. Właśnie dlatego bardzo lubię pisanie w wykonaniu Nory Roberts, ponieważ świetnie przy nim odpoczywam, a stres ulatuje daleko.


Nora Roberts, Arystokraci, wydawnictwo Harlequin/MIRA, oprawa miękka, premiera 12.08.2011, stron 480.

p.s. Kolejne przygody członków rodziny de Cordina w książce Dziedzictwo.

15 sierpnia 2011

Kate Morton, Milczący zamek.

Przez ostatnich parę miesięcy zastanawiałam się, w czym tkwi popularność książek Kate Morton. Właściwie wszyscy się nimi zachwycają, a ja do tej pory nie przeczytałam ani jednej pozycji. Do tej pory zaznaczam, bo przez ostatnie dni, które spędziłam w szpitalnych pieleszach [jest ok] miałam możliwość przeczytać w spokoju nową pozycję Kate Morton, która na dniach ukazała się nakładem wydawnictwa Albatros. Chodzi oczywiście o Milczący zamek. Dwoma słowami: jestem zachwycona! Fabuła ciągle jest obecna w mojej głowie, a to się rzadko zdarza. Obecnie jestem pewna, że przeczytam inne książki tej australijskiej Autorki.

Wszystko zaczyna się dość niewinnie. Pewnego dnia do rodzinnego domu Edith Burchill dociera do jej matki list. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że list został napisany pięćdziesiąt lat temu, a jego treść doprowadza do głębokiego wzruszenia jego adresata. Edith zdołała jak na razie zauważyć adres zwrotny: Zamek Milderhurst i nadawcę: Juniper Blythe. Trzydziestoletnia Edie, pracująca w wydawnictwie od lat interesowała się książkami, szczególnie tymi osadzonymi w mrocznych czasami realiach XIX wieku. Przypadek sprawia, że dociera do Zamku Milderhurst i na poważnie zaczyna się interesować historiami, które ukrywają mury. Dociera również do niej, że jako mała dziewczynka była tu również z matką, ale nie wiedzieć, czemu ta w końcu zrezygnowała z odwiedzin. Edith dowiaduje się również, że jej mama, jako mała dziewczynka po wybuchu wojny w roku 1939 wraz z rodzeństwem została ewakuowana z Londynu, a czas ów spędziła właśnie w Zamek Milderhurst z pisarzem i jego trzema córkami: Juniper oraz bliźniaczkami Percy i Saffy. Raymond Blythe był autorem klasycznego bestsellera zatytułowanego Prawdziwa historia Człowieka z Błot, którą to książkę mama podsunęła w dzieciństwie do czytania chorej Edie. Zaintrygowana młoda kobieta postanawia poszukać odpowiedzi na dręczące ją pytania, tym bardziej, że wszystkie trzy siostry nadal zamieszkują zamek. Żadna z nich nie wyszła za mąż, a w dodatku bliźniaczki opiekują się najmłodszą Juniper, która po zaginięciu narzeczonego w roku 1941 popadła w obłęd.

Milczący zamek to powieść, która może zafascynować potencjalnego czytelnika od pierwszej do ostatniej strony. Kate Morton znakomicie potrafi kreować napięcie i powoli odkrywa karty. Edith staje przed zadaniem rozwikłania nie tylko tajemnic swojej matki, ale również tych, które od lat skrywane są w starej posiadłości Milderhurst. To trudne i zarazem odpowiedzialne zdanie, tym bardziej, że obok faktów są również plotki. Tajemnice, romans, gotycki nastrój potęgowany przez niesprzyjająca pogodę i wspaniale nakreślona fabuła składają się niezaprzeczalnie na wielkie atuty tej książki. Podoba mi się również zabieg Autorki, gdzie to, co się dzieje w roku 1992 przeplata się z wydarzeniami roku 1939 i 1941. Wyobraźnia i pomysłowość Autorki jest wielka. Powieść trzyma w napięciu stopniowo uwalnianym niemal od pierwszej do ostatniej stronicy. Książkę czyta się bardzo szybko mimo tylu stron i długo po jej przeczytaniu jej treść tkwi w czytelniku powodując różne rozmyślania. Plastyczne opisy również robią swoje. Milczący zamek trzeba po prostu przeczytać.


Kate Morton, Milczący zamek, Wydawnictwo Albatros, sierpień 2011, okładka miękka, tłum. Izabela Matuszewska, stron 560.

STRONA AUTORKI



11 sierpnia 2011

Agnieszka Forland, Przepis na torcik orzechowo-bezowy (czyli jak zrealizować marzenia)...

Ten rodzaj książek czytałam wiele lat temu, gdy rzeczywiście potrzebowałam porządnego tak zwanego kopa do życia. Zbierałam i zresztą mam do dzisiaj Perełki wydawane przez Edycję Świętego Pawła, z pięknymi myślami i opowiadaniami znanych i mniej znanych Autorów. Czytałam wywody o życiu prymasa Wyszyńskiego, ks. Twardowskiego, opowiadania Ferraro, Wyznania świętego Augustyna ,  O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis, wszelkie pozycje o aniołach, w których opiekę zresztą wierzę. Wielokrotnie odwoływałam się do Brewiarza, Pisma Świętego i dzienniczków Świętych. Do dziś zresztą podczytuję świętą Faustynę i Teresę od Dzieciątka Jezus. Wszystko po to, aby odszukać siebie i tą właściwa drogę życia wbrew otoczeniu i wszelkim przeciwnościom. Po latach stwierdzam, że jak dla mnie nie ma lepszych „wspomagaczy” życia, choć oczywiście nie są one jedyne. 

W tym wszystkim miałam jednak również wówczas do czynienia z pewnego rodzaju poradnikami podpowiadającymi jak żyć, żeby naprawdę żyć. Jedne były lepsze, inne gorsze. Dziś już żadnego na swojej półce nie mam, rozdałam.  Zawsze odwoływały się do ludzi sławnych, znanych i cenionych, ich myśli czy przytaczanych prostych mądrych opowiadań. W książce napisanej – jak czytamy na okładce - przez „znaną nam wszystkim” ( ja nie znałam do tej pory) tarocistkę Agnieszkę Forland odnajdziemy również takie odwołania. Dla mnie to jednak nic nowego, bo to akurat można spotkać we wszystkich właściwie poradnikach tego typu. Zachwyciło mnie w tym wszystkim, co innego: a mianowicie pomysł na stworzenie nowego poradnika w postaci książki kucharskiej. Jak ktoś gotuje i pichci, to wie, że wszystko trwa etapami. Autorka znakomicie przenosi owe kulinarne etapy w strefę życia i wprowadzania w nim kolejnych zmian, tak aby nasze poczynania procentowały i żeby było dobrze dla nas.  Zabieg niezwykle udany. W tym wszystkim można odnaleźć prawdziwe przepisy na ciasta, informację na temat właściwości soli, czy pomysł na stworzenie Słoika Pełnych Dobrych Chwil. Mowa jest o poświęcaniu sobie chwil każdego dnia i przyjemnościach, takich, jakie zazwyczaj lubią kobiety. Nie jestem jedynie zwolenniczką wizualizacji ani wszelkiego rodzaju rozpisek na temat realizacji celów, do czego zresztą ma służyć dodatek w postaci segregatora z odpowiednimi arkuszami. Kojarzy mi się to niestety z biurokracją i tym wszystkim co zakładają wszelkiego rodzaju analizy. Wina wykonywanego zawodu.

Nie jest to książka zła, ale nie jest to książka całkowicie dobra. Ma swoje wady i zalety. Agnieszka Forland postawiła sobie trudną do przebycia poprzeczkę, napisania poradnika jak osiągać cel w postaci książki kucharskiej. Pomysł się moim zdaniem udał zrealizować. Nie jestem jednak pewna czy wszyscy „załapią”, o co w tym wszystkim chodzi. Książka na pewno będzie pomocna szczególnie tym, którzy obecnie są zagubieni, trudno im odnaleźć w sobie siłę, aby sprostać problemom, nie mają żadnej pasji, a mimo to pragną to wszystko odnaleźć tyle, że nie znają sposobu. Czasami warto wtedy sięgać po takie pozycje. Dla tych, co mają zorganizowane życie i co więcej szczęśliwie wszystko w nim godzą, będzie jednak wydawać się niestety nudna. Warto zaznaczyć, że książka została wydana na bardzo dobrej jakości papierze, z piękną grafiką i z dominującym różowym kolorem.

Warto wspomnieć, że jest to pierwsza część trylogii. Kolejne wprowadzać będą w świat zaklęć, magii, aromatów, smaków i obfitości, a będą traktować o tym jak łatwo i tanio zrobić świecę bogactwa, do czego wykorzystać bazylię, cynamon i lawendę, która ręką wydawać pieniądze, aby wróciły, co przynosi pieniądze Żabka czy Świnka.

Agnieszka Forland, Przepis na torcik orzechowo-bezowy (czyli jak zrealizować marzenia), Wyd. Kampuni Sp. z o. o., Głogów 2011, stron: 132 + segregator

STRONA AUTORKI

10 sierpnia 2011

Debbie Macomber, Wiktoriańska herbaciarnia.

Ten kto pamięta jeszcze niedawno recenzowaną książkę Debbie Macomber Hotel na rozdrożu, który po nią sięgnął, następnie przeczytał z przyjemnością, ten będzie usatysfakcjonowany. Parę dni temu premierę miała kolejna powieść opowiadająca o dalszych losach mieszkańców Zatoki Cedrów.

Nadal poznajemy perypetie ludzi z małego miasteczka Cedar Cove. W ostatnich tygodniach słychać jedynie plotki na temat pożaru w restauracji Latarnia Morska należącej do młodego małżeństwa Justine i Setha. Trwa śledztwo prowadzone przez szeryfa i prywatnego detektywa Roya McAfree, a poszlaki wskazują na zwolnionego parę dni przed pożarem chłopaka Allison Cox – Ansona, który w dodatku zniknął. Napięta sytuacja powoduje oddalenie się od siebie Justine i Setha. Kobieta ma zupełnie odmienne plany związane z pogorzeliskiem niż mąż, a w dodatku nagabuje ją jej były kochanek Warren. W tej części poznajemy bliżej perypetie Linette McAfree i Cala Washburn. Rozczarowania z powodu synów przeżywają Charlotte i Ben Rhodesowie. Cecillia i Ian są szczęśliwi, ale czeka ich ważne powzięcie ważnej i trudnej decyzji, podobnie jak Rachel z zakładu fryzjerskiego, która nadal przyjaźni się z córką Brusa. Maryellen i Jon Bowman oczekują drugiego szczęśliwego rozwiązania, a z odsieczą przybywają wbrew woli Jona jego rodzice. 

Konwencja powieści została utrzymana. Ponownie mamy do czynienia z mnogością wątków i bohaterów. Czasami nie byłam jednak zadowolona, że Autorka tak pobieżnie zajęła się niektórymi z nich. Każdy, bowiem nadawałby się na osobną dłuższą opowieść. Po za tym owe powieści niechybnie nadają się na scenariusz jakiegoś serialu obyczajowego. Bohaterowie powieści ponownie stanęli przed trudnymi sprawami. Mowa jest o miłości małżeńskiej i rodzicielskiej, wybaczeniu, zaufaniu i wierze pokładanej w drugiego człowiek. Do przeczytania książki dodatkowo zachęca prześliczna okładka. Jak najbardziej lektura nadająca się na wakacyjne leżakowanie.


Wydawnictwo MIRA/ Harlequin, premiera 05.08. 2011, powieść obyczajowa, okładka miękka, stron 336.

recenzja - Hotel na rozdrożu

8 sierpnia 2011

Marcia Willett, Letni domek.

Wydawnictwo Replika zyskuje w moich oczach coraz bardziej. Tym razem pokusiło się o wydanie książek Marcii Willett. Pierwsza z powieści jest Letni domek (Summer house), którą ta miałam przyjemność przeczytać w ostatnich dniach. Nie owijając w bawełnę, książka jak najbardziej zasługuje na przeczytanie. Z czym jednak kojarzy Wam się tytuł i okładka wybrana przez internautów (też na nią głosowałam)? Mnie z sielskością, romantycznymi duszami, jakimś kochaniem w tle, nastrojem rodem Ani z Zielonego Wzgórza gdzie wszystko jest happy. Nic bardziej mylnego. Primo to żaden romans, choć o miłości w różnych jej odmianach jest tu mowa, secundo to bardzo dobra powieść obyczajowa opowiadająca o pewnym wycinku z życia pewnych ludzi.

Właściwie nie ma głównego bohatera, ponieważ autorka w sposób subtelny nakreśla życie poszczególnych osób. Każda z nich ma własne problemy mniejsze lub większe, z którymi się boryka w dniu codziennym. Zagmatwane jest życie rodzeństwa Matta i Im, którzy stracili w dzieciństwie ojca w Afganistanie. Smutne było życie ich matki, która nie pogodziła się ze stratami bliskich jej sercu osób. Wychowani właściwie przez Lottie czuli się bardzo dobrze w Rezydencji, której częścią składową był Letni Domek. Właścicielem Rezydencji był rozwiedziony Milo, którego była żona jest siostrą rodzoną Lottie, a kochanką starsza sąsiadka. Milo i obdarzona mądrością Lottie to po prostu przyjaciele. Spadkobiercą jest z kolei nieroztropny Nick, który pokłócony z żoną mąci w głowie Imorgen. Pogmatwane? Rzeczywiście, ale to tylko krótki zarys opowieści. Matt pisarz jak do tej pory jednej powieści, przez całe życie czuje, że kogoś stracił. Pewnego dnia po śmierci matki odkrywa skrzynkę, w której znajduje swoje zdjęcia, ale nie przypomina sobie żadnych rzeczy, które na nim są. Decyzja Im i Julesa sprawia, że Matt staje się właścicielem Letniego Domku, gdzie znajduje klucz do przeszłości.

Nie mam zamiaru Wam wszystkiego opisywać. Historia jest po prostu wspaniale przez Autorkę zarysowana. Emocje stopniowane są powoli, a z kart książki bije ciepło, spokój i przede wszystkim normalność. Oprócz więzów opartych na miłości, zaufaniu, przyjaźni, które łączą są jeszcze tajemnice przeszłości. Nie ma tu żadnej nachalności, jest raczej dyskretny urok i czar, który jest zauważalny od pierwszych stron. Tłem do akcji jest wspaniale opisany krajobraz prowincjonalnej miejscowości. Nie wiadomo, kiedy dotarłam do ostatniego akapitu. Marcia Willett prawdziwie potrafi pisać.  


Wydawnictwo Replika, przeł. Agnieszka Podruczna, okładka miękka, Zakrzewo  2011, stron 348.


strona na facebooku
STRONA AUTORKI
Marcia Willett

5 sierpnia 2011

Cecelia Ahern, P.S. Kocham Cię!

Jakiś czas wielki temu wszyscy zachwycali się tą książką. Obiecałam sobie, że kupię. Okazja nadarzyła się wkrótce po postanowieniu, kiedy obok książki miałam i Zwierciadło. Niedawno ukazała się w tej gazecie zresztą ponownie. Książka oczywiście najpierw musiała się lata „wystać”, abym mogła po nią sięgnąć z własnego pragnienia. Ku świadomości wszystkich od razu piszę, że nie widziałam do tej pory filmu. Tak, ominęło mnie to. Teraz oczywiście chcę obejrzeć, jak tylko dorwę i będzie ku temu czas sposobny, co pewnie szybko nie nadejdzie.  

Książkę zapewne znacie, wiec za wiele się rozpisywać nie będę. Faktem jest, że nie zawiodłam się pozytywnymi opiniami o niej. Cecelia Ahern świetnie nakreśliła fabułę. Czytelnik poznaje trzydziestoletnią Holly, mieszkankę Dublinu, która zaledwie parę tygodni temu została wdową po wyczerpującej chorobie męża. Obecnie nie potrafi sobie poradzić z nowym życiem, ponieważ od szkoły średniej zawsze był przy niej Gerry. Mąż jednak wiedział, co będzie przeżywać młoda kobieta i zostawia jej dziesięć listów, które, Holly powinna otwierać każdego miesiąca. Jak okazuje się życie niesie ze sobą wiele niespodzianek. Kobieta nie pozostaje jednak sama. Wokół siebie ma grono przyjaciół na dobre i na złe oraz rodzinę, mającą swoje wewnętrzne bolączki.

To dobra, zabawna, optymistyczna powieść. Cecelia Ahern napisała książkę ku pokrzepieniu serc, pokazując, że świat nie kończy się na śmierci najbliższej sercu osoby. Nie piszę, że powieść jest naiwna, przewidywalna i z happy endem. Po co? W tym wypadku wszystko ze sobą współgra, a Autorka nakreśliła w lekki sposób, czemu nie należy się poddawać po śmierć małżonka. W Polsce oczywiście podejście do żałoby jest zupełnie inne, z czego trzeba zdawać sobie sprawę czytając książkę. To dobra powieść jak dla młodej pisarki.

Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2010, oprawa miękka, stron 456