Ach, jak ja się uśmiechałam i śmiałam
przy tej książce! Jestem jednak pewna, że dla młodszego pokolenia, to, co ja uznałam
w powieści Izabeli Sowy za zabawne i sentymentalne, nie będzie jednak zrozumiałe.
Czytelnikom z mojego pokolenia książka powinna się spodobać.
Cofamy się do połowy lat osiemdziesiątych
XX wieku i poznajemy spokojne życie mieszkańców małego polskiego miasteczka.
Większość rodzin ma bliskich za granicą. To oni wspierają swoje dzieci przysyłanymi
paczkami pełnymi zachodnich rarytasów niedostępnych wówczas w Polsce. Mama Anny Kropelkówny również wyjechała cztery
lata wcześniej do Stanów Zjednoczonych i jakoś zapomniała o córce. Licealistka wychowywana
przez dziadków pragnie przede wszystkim normalności. To dzięki jej opowieści
czytelnik poznaje kłopoty i zabawne zdarzenia z życia sąsiadów i bliskich. To,
że właściwie nic nie było wówczas na półkach oprócz octu, to już rzadko, kto
pamięta. Młodzież czytała Filipinkę, co
piątek obowiązkowo słuchała listy w
Trójce, marzyła o Grundigu i Kasprzaku, zagranicznych wyjazdach i właściwie
poza domem nie miała się gdzie spotykać. Znajdziemy tu również obraz, w który
wpisują się puste półki, kolejki w sklepach, męskie siatkowe podkoszulki, hymn odtwarzany
na koniec programu telewizyjnego, Pewex, sztuczne kwiaty, trwała ondulacja
robiona po ukończeniu ósmej klasy przez znajomą, cud ukazania się Matki Boskiej
na szybie i modlitewne czuwania, lekcje przysposobienia obronnego, przemakające
ciągle buty, leczenie przeziębienia koglem-moglem, skala ocen od piątki po dwójkę,
zeszyt z pele mele. Wierzcie lub nie, ale wszystko czynniki z powieści zgadzają
się z moimi wspomnieniami.
Książkę napisaną swobodnym i lekkim stylem
czyta się bardzo dobrze. To zbiór pewnego rodzaju opowieści serwowanych nam
przez licealistkę Anię, jak wydedukowałam pisanych dla (lub do) Limahla autora Neverending story. Czytelnik poznaje jej
punkt widzenia i odczuwania. To opowieść o życiu zwykłych ludzi borykających się
z trudnościami dnia codziennego.
To książka ciepła i pełna humoru połączonego
z ironią, która o niezbyt ciekawych pod względem historycznym okresie, opowiada
w przyjemny sposób. Jak dla mnie to bardzo dobra lektura.
Izabela Sowa, Zielone jabłuszko, wydawnictwo Nasza Księgarnia, wydanie 2012, okładka miękka, stron 288.
Izabela Sowa jest bardzo wdzięczna autorką.Lubie jej powieści
OdpowiedzUsuńA to moja pierwsza jej powieść przeczytana:)
UsuńLubię serię owocową, chociaż "Zielone jabłuszko" jest chyba najsłabszą książką serii. Natomiast kolejne książki Sowy już mi się nie podobały.
OdpowiedzUsuńWrażenia sprzed lat - TU
OdpowiedzUsuńdzięki:)
UsuńAleż to wszystko brzmi swojsko, jakże sentymentalnie słodko. Jestem pokoleniemm Filipinki, radiowej Trójki i listy przebojów z piosenkami nagrywanymi na kasety na starym Grundigu, marzącą o dwukolorowym długopisie z Pewexu i po szkole stojącej w kolejce po szynkę na święta. Zatem po tę książkę sięgnę na pewno. Dziękuję! Serdeczności :))
OdpowiedzUsuńTak, właśnie jest takie sentymentalne i słodkie:)też nagrywałam na kasety, kupowałam Filipinkę (zbierałam) i Jestem, pamiętam też kartki na żywność, mleko w butelkach szklanych, marzenie o jeansach (pierwsze miałam dopiero w szkole średniej i to szyte przez mamę, a nie ze sklepu).
UsuńPozdrawiam:)
Chyba się skuszę, bo te czasy bardzo dobrze pamiętam...Dziękuję za pokazanie nieznanej mi polskiej pisarki.
OdpowiedzUsuń