Królestwo Amazonek – tak w skrócie można określić Cranford, gdzie wszystkie domy z czynszem powyżej pewnego poziomu zajmują panie, stanowiąc prawdziwy kobiecy patrycjat.(s.5)
Niewątpliwie Cranford jest już jedną z moich ulubionych książek i zajmować będzie
dobre miejsce na „Gaskellowej” półce. To
książka pełna ciepła, miękkości, serca, niewysłowionej dobroci, a nawet
czułości. Trudno to jednoznacznie określić, ale kto przeczyta ten będzie
wiedział, co mam na myśli.
Narratorką powieści jest Mary,
która co jakiś czas przyjeżdża w odwiedziny do swoich starszych przyjaciółek panien
Debory i Matyldy Jenkyns. To dzięki jej opowieściom poznajemy życie mieszkańców
sennego maleńkiego miasteczka. Nikt tu za bardzo nie interesuje się ani
sprawami politycznymi, ani ówczesnymi nowinkami technicznymi. Za to bardzo
ważne jest to, co dzieje się w miasteczku. Panie z Cranford to w większości
ubogie, sympatyczne, ekscentryczne, pełne ciepła i wrażliwości. Panów właściwie
tu poza paroma wyjątkami nie ma. Z naszej perspektywy niektóre ich myśli i
zachowania mogą wydawać się naiwne i zabawne. Paniom z Cranford zupełnie nie
zależy na opinii innych, nie zwracają uwagę na panującą modę, jeśli chodzi o
ubiory, choć od czasu do czasu potrafią się pokłócić. Starają się trzymać
ustalonych zasad i przepisów dotyczących składania i przyjmowania wizyt, która
powinna trwać nie dłużej niż kwadrans. Panie były oszczędne do granic
możliwości, wcześnie kładły się spać i wcześnie wstawały i uważały za przejaw
wulgarności podawanie coś kosztownego do jedzenia i picia podczas wieczornych
spotkań, a w domu sióstr Jenkyns pomarańcze jadło się we własnym pokoju.
I w tym właśnie momencie panna Matty, która cały ranek przebywała poza domem i niedawno wróciła, wtargnęła do nas z wyrazem twarzy pełnej konsternacji i zranionego poczucia przyzwoitości.- Niebiosa, miejcie nas w opiece! - krzyknęła- Deboro, w salonie siedzi jakiś dżentelmen i obejmuje pannę Jessie ramieniem w talii. – Oczy panny Matty zogromniały pod wpływem doznanego szoku.Siostra od razu przywołała ją do porządku.-I to jest najwłaściwsze miejsce dla jego ramienia. Idź sobie, Matyldo, i zajmij się swoimi sprawami. – Taka wypowiedź z ust tej, która dotychczas była wzorem i strażniczką kobiecej obyczajowości, stanowiła cios dla panny Matty i biedaczka, podwójnie zaszokowana, opuściła pokój. (s. 30)
Elizabeth Gaskell stworzyła galerię
kobiecych indywidualności: skromna, wrażliwa i uległa wobec siostry panna Matty;
surowa Debora, która zawsze znała właściwą odpowiedź; wścibska i plotkująca
panna Pole; lubiąca poruszać się lektyką pani Jamieson z nieodstępującym ją (do
czasu) pieskiem Carlo; chełpiąca się i dumna panna Betty Barker właścicielka już
zamkniętego sklepu modniarskiego założonego z siostrą, niegdyś niesprzedająca
czepków czy wstążek komuś bez rodowodu. Panie z Cranford nieustannie się czymś
frasują, zajmują, spotykają przy herbatce, rywalizują ze sobą, obrażają, ale w
chwilach potrzeby spieszą z pomocą. Ponad to stoją na straży moralności, chcą być
autorytetami, a jednocześnie niezbyt dobrze traktują gorzej urodzonych od
siebie. Każda z nich ma swoją przeszłość, ale to historia miłosna panny Matty
najbardziej mnie poruszyła.
Panna Pole skłaniała się do objęcia roli bohaterki, a to za sprawą zdecydowanych kroków, jakie podjęła, by wymknąć się dwóm mężczyznom i kobiecie, którym nadała imię „tego gangu morderców”. Opisywała ich w jaskrawych kolorach i zauważyłam, że za każdym razem, gdy powtarzała swą relację, dodawała tej trójce jakieś świeże cechy łotrowskie. Jeden z nich był wysoki, lecz zanim z nim skończyliśmy, stał się gigantem; miał oczywiście czarne włosy, które z czasem zaczęły zwieszać się z czoła w zwichrzonych kołtunach i opadać na plecy. Ten dugi był niski i zwalisty, ale gdy słyszałyśmy o nim po raz ostatni, wyrósł mu na plecach garb. (s. 120)
Elizabeth Gaskell ma lekki,
niepowtarzalny styl, nacechowany dużą dawką dobrego humoru, ale i sarkazmem.
Książkę czyta się wobec tego bardzo dobrze i chętnie do niej powraca. To luźne,
ale bardzo urokliwe i klimatyczne opowiastki dotyczące życia mieszkańców
miasteczka, które bardzo mi się podobały.
Elizabeth Cleghorn Gaskell, Cranford, wydawnictwo Poligraf, wrzesień 2012, tłumaczenie: Katarzyna Kwiatkowska, oprawa miękka, stron 220.
Książka przeczytana dzięki uprzejmości tłumaczki p. Katarzyny Kwiatkowskiej.
Oglądałam jedynie serial na motywach, ale książkę mam w planach :0
OdpowiedzUsuńSerial również oglądałam i to parę razy, to jeden z moich ulubionych. Warto jednak pamiętać, że serial oparty jest nie tylko na "Cranford".
UsuńMoże być sympatyczna:D
OdpowiedzUsuńAaaaaaaa! Wydano w końcu "Cranford" po polsku?! Ja już się miałam zaopatrywać w wersję angielską, bo ostatnio po raz drugi oglądałam serial i stwierdziłam, że po prostu muszę to przeczytać. Nie wyłapałam jednak nigdzie faktu wydania książki w naszym rodzimym języku. Dzięki:)
OdpowiedzUsuńCzy ona nie była wcześniej już wydana pt Panie z Cranford? Nie miałam w ręku, ale coś mi się o oczy obiło.
UsuńJa też bym mogła tak zakrzyknąć - Aaaaaaaa! Film widziałam, na książkę czas, to moja ulubiona książka
miało być, że to moja ulubiona historia.
UsuńTak, była niegdyś wydana jako "Panie z Cranford" i w innym przekładzie. Przez lata była ta książka jak dla mnie nie do zdobycia.
UsuńDla mnie też, polowałam na nią przez kilka lat. :) W końcu zdecydowałam się na wersję angielską. A serial podobno znakomity.
UsuńBardzo, ale to bardzo mnie nią zaciekawiłaś :)
OdpowiedzUsuńEw jak lubisz takie klimatyczne książki, to jest dla Ciebie:)
UsuńWidzę ze kolejny obowiązkowy zakup mi się szykuje :)
OdpowiedzUsuńTak samo jak ty uwielbiam Gaskell i jak tylko pojawiły się jej książki "Północ i Południe", a teraz "Panie z Cranford" w księgarniach musiałam je kupić. Aż dziw, że dopiero niedawno wydali jej powieści.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Nowy tytuł to "Cranford", "Panie z Cranford" to poprzednie polskie wydanie:)
UsuńMam nadzieję, że to dopiero początek dobrej passy wydawania starych angielskich powieści w polskim przekładzie.
Pozdrawiam