Wczesnojesienne słońce wdzierało się przez otwarte drzwi, kładąc się po podłodze złocistymi, migoczącymi pasmami, omiatając wiekową ławę z wysokim oparciem, odbijając się oślepiającym blaskiem od dużego, miedzianego talerza stojącego na dębowym stole i rozświetlając delikatnie spłowiałe kolory ogromnego gobelinu wiszącego na ścianie pod galerią. Tuż przed drzwiami dostrzec można było ciśniętą niedbale parę krótkich gumiaków. Na wytartej poduszce, rzuconej na ławę, leżała zapomniana kobiałka, w której znajdowały się kłębek sznurka, sekator, stara ogrodnicza łopatka oraz bezcenne nasiona, ostrożnie zawinięte w papier.
Pełen spokoju bezruch podkreślało przytłumione cykanie świerszczy, których letnią piosenkę zagłuszał szum strumyka. Już niedługo słońce miało zniknąć za wysokim zboczem klifu i potoczyć się w kierunku morza, ustępując miejsca długim cieniom. Dochodziła piąta po południu: godzina dzieci.
Już po takim początku, wiedziałam, że książka mi się spodoba. Nie pomyliłam
się.
Po Letnim domku i Tygodniu w zimie nakładem wydawnictwa
Replika ukazała się Godzina dzieci
Marcii Willett. Fabuła powieści, podobnie jak dwóch poprzednich krąży wokół
jednego miejsca – domu. Tym razem jest to dom w Kornwalii, w Ottercombe,
położony blisko morza. To tu Lydia Shaw ku zadowoleniu swojego męża, spędzała z
dziećmi najpierw kilka tygodni, a potem właściwie na stałe wyprowadziła się z
Londynu. Cicha, potulna, skromna, pragnąca jedynie miłości i akceptacji, której
nie mogła znaleźć u męża, wydała na świat sporą gromadkę dzieci: Georgie, Nest,
Mina, Josie, Henrietta oraz Timmie. Z nich po wielu latach tylko Mina i Nest mieszkały
w Ottercombe. Spokój jednak już niedługo
miał im być zakłócony przez kolejną siostrę Georgie, która tymczasowo miała zamieszkać
z nimi. Georgie od dzieciństwa powtarzała, że zna tajemnice. Po latach powraca
do tego sformowania wywołując u sióstr wzburzenie i powrót do wspomnień z
przeszłości.
Tytułowa godzina dzieci, to godzina, jaką spędzała Lydia Shaw na czytaniu
książek swoim latoroślom. Wraz z ich dorastaniem lektury te zmieniały się, wpływały
niejednokrotnie na kształtowania wyobraźni dzieci, a mimo to zwyczaj pozostał. Godzina
jest celebrowana, bo przy tak licznej rodzinie i obowiązkach należy ona do
momentów, w których rodzina zbiera się i spędza te chwile razem.
Powieść rozgrywa się w teraźniejszości, ale członkowie rodziny wracają we
wspomnieniach do wydarzeń i decyzji powziętych w przeszłości, a które miały wpływ
na ich życie. Miłość, zdrada, rodzinne dramaty, wojenna zawierucha, nieporozumienia
między rodzeństwem, rezygnacja z tego, co najważniejsze, siła, opieka nad słabszymi,
poświecenie się dla innych, powrót do korzeni. Oprócz życia starszego pokolenia
rodziny Shaw poznajemy również młodsze pokolenie i ich problemy: Lyddie i
Jacka.
Nie ma tu pośpiechu, a jedynie wyciszenie, spokojne analizowanie faktów z
przeszłości. Postacie jakie
stworzyła Willett stają się realni i bliscy czytelnikowi. Styl Autorki zachwyca, jest pełen barwnych
opisów, wyszukanych poetyckich słów. To nostalgiczna i wzruszająca opowieść pełna
ciepła, która potrafi zauroczyć.
Marcia Willett, Godzina dzieci, wydawnictwo Replika, październik 2012, oprawa miękka, stron 368.
Kusząca propozycja i to nie jedynie na jesienne wieczory :)
OdpowiedzUsuńpropozycja rzeczywiście kuszaca:-D
OdpowiedzUsuńMnie też spodobał się cytat - wstęp. Dobrze, że ciąg dalszy Cię nie rozczarował, bo przypomniał mi się piękny wstęp do jednej z książek, a potem jakby ktoś -przekuł balonik. Ale opis zapowiada ciekawą historię. My książkomaniacy mamy chyba we krwi to uwielbienie dla książek o książkach.
OdpowiedzUsuńTu tak nie ma:) To trzecia książka Willett przez mnie przeczytana i trzecia, która bardzo mi się podobała:)
UsuńCzytałam inną książkę tej autorki, "Tydzień w zimie", i bardzo mi się podobała. W/w również dałabym szansę :)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu myślałam o książkach Marcii i chyba się w końcu skuszę na coś z jej dorobku :D Widzę, że warto :)
OdpowiedzUsuńTeż myślę, że mi się spodoba. Czasem i jedno zdanie jest impulsem:)
OdpowiedzUsuń