Dziedziczki Soplicowa autorstwa Joanna
Puchalskiej to książka bardzo szczególna. Po pierwsze, dlatego, że autorka
pisze o swoich przodkach i historii rodzinnej, a po drugie, dlatego, że dotyczy
Pana Tadeusza Adama Mickiewicza,
utworu, który w 2014 roku obchodzi rocznicę 180. wydania. W perspektywie
pokrywa się oczywiście z moimi zainteresowania, a że książka pisana jest w
sposób naturalny i od razu wyczuć, że z głębokiego i szczerego serca, to efekt był
taki, że nie mogłam się od niej oderwać.
Autorka
opowiada o swojej rodzinie i wspomnieniach zachowanych przez najstarszych jej
członków o majątku w Czombrowie. Jednocześnie udowadnia, że Czombrów był
pierwowzorem Soplicowa, takiego jakiego odnajdujemy na kartach Pana
Tadeusza. W dodatku babka babki Joanny Puchalskiej, Aniela Uzłowska z
Czombrowa, zgodziła się zostać matką chrzestną Adasia, drugiego synka Barbary,
byłej panny apteczkowej na Czombrowie. Autorka zaznacza już we wstępie, że mit
Czombrowa i opowieści o codziennych sprawach, z którymi dzieli się zresztą z
czytelnikami, towarzyszą dzięki dziadkom już od jej dzieciństwa. W dodatku do
legendy przeszło kręcenie przed II wojną światową w Czombrowie filmu niemego Pan Tadeusz, w którym zagrał pradziadek
autorki – Karol.
okładka po wewnętrznej stronie |
Książka
powstała nie tylko dzięki dociekliwości samej autorki, ale również między
innymi dzięki temu, że do tej pory ocalały rodzinne dokumenty, a dokładniej
dworskie archiwum, datujące się nawet na wiek XVI. Są to inwentarze, akta
sądowe, korespondencja prywatna, urzędowa i gospodarcza oraz brulionowe
notatki. Archiwum dotarło z Kresów Wschodnich do centralnej Polski w 1945 roku,
dzięki zapobiegliwej i bardzo rezolutnej prababci Joanny Puchalskiej, Marii
Karpowiczowej. Wówczas dwór w Czombrowie był już spalony…
Autorka
opowiada jak rekonstruowała ów zaginiony świat i jak rozpoczęły się jej wyjazdy
na Białoruś. Pierwszy rozdział stanowi odkrywanie tej przeszłości. Joanna
Puchalska pisze o miejscu, gdzie czas niemal się zatrzymał; gdzie wraz z
przyjaciółmi zauroczona była terenami wokół Czombrowa i jak szukali zamku;
gdzie, spotkała ludzi pamiętających jej przodków; gdzie dominuje odmienność
kultur. Przełomowym dla autorki momentem było jednak odnalezienie na strychu
rodzinnego domu w starym kufrze i w dodatku w Polsce, dwóch paczek dokumentów z
Czombrowa. Składały się na nie już szesnastowieczne oryginały pisane cyrylicą z
późniejszymi odpisami łacinką; dokumenty siedemnastowieczne i osiemnastowieczne
pisane po polsku z łacińskimi wtrętami oraz dokumenty pochodzące z
dziewiętnastego i początku dwudziestego wieku.
fragment listu Kazimierza do Benedykty |
Co ciekawe w książce można przeczytać
o różnicy w pisowni, gdy zamiast „y” zaczęto używać „j” (rodzice używali to
pierwsze wyjście, a dzieci już drugie). Znalazła między innymi potwierdzenia
tego, że w majątku za sędziostwa Uzłowskich, na stanowisku ekonoma zatrudniony
został szlachcic Mateusz Majewski, a jego córka Barbara została panną
apteczkową (czym się zajmowała, o tym również w książce). Stąd również wniosek,
że Czombrów jest prototypem Soplicowa. Dokonuje również analizy porównawczej
rzeczywistego krajobrazu, obyczajów oraz wydarzeń z życia Czombrowa i sąsiadów
z tym wszystkim (między innymi kłótnie, procesy i wzajemne zajeżdżanie się), co
zostano uwiecznione na stronicach Pana
Tadeusza i jaki był wynik owych sporów największych wrogów już w XX wieku.
Przy okazji
Joanna Puchalska opowiada o życiu codziennym i rodzinnym swoich przodków.
Przede wszystkim jednak głównymi bohaterkami są tu kobiety: Aniela z
Wierzejskich Uzłowska, Benedykta z Haciskich Karpowiczowa, Maria z Popławskich
Karpowiczowa. O Anieli już wspominałam. Benedykta była żoną sędziego
granicznego Kazimierza Karpowicza. Mieli pięcioro dzieci, o których losach również
pisze Joanna Puchalska. Przez kilka lat żyli oddzielnie, ponieważ Czombrów
puścili w dzierżawę (do 1844 roku), a Kazimierz przyjął posadę administratora majątku
hrabiny Potockiej w Rosi koło Wołkowyska. Benedykta zamieszkała zaś z dziećmi w
Świsłoczy. Autorka przytacza bardzo ciekawy opis nieruchomości puszczonej w
dzierżawę, fragmenty korespondencji małżonków, a także pokazuje, jaki był
podział ról w gospodarstwie między kobietą i mężczyzną. Między innymi kobiety
miały w swej pieczy prace domowe, obory, chlewy, kurniki, wyrób i sprzedaż
nabiału, nadzorowały służbę, a także zajmowały się sadem i ogrodem, wyrobem płótna
i apteczką ziołową. Ciekawostką jest, że do dziś istnieją obrazy olejne
Benedykty i Kazimierza. Z kolei Maria z Popławskich wyszła za mąż za Karola Karpowicza
w roku 1896. Była kobietą nowoczesną, wykształconą, władała kilkoma językami i
uczyła w szkołach. W dodatku wszędzie jej było pełno i realizowała swoje
pomysły przez całe niemal życie.
Dziedziczki Soplicowa to książka,
która chwyta za serce. Doskonale rozumiem Joannę Puchalską, mającą wykształcenie
historyczne, z jaką pieczołowitością zbierała materiały, odkrywała tajemnice
rodzinne, to, co nieznane i z jakimi emocjami odpakowywała paczki z dokumentami,
jakie znalazła na strychu w starym kufrze.
Treść książki
pomagają dodatkowo odebrać świetnie opisane fotografie pochodzące głownie z
archiwum rodzinnego. Dodatkowo powiązania rodzinne Karpowiczów i Uzłowskich
można zrozumieć na podstawie zamieszczonych drzew genealogicznych. Warto
wspomnieć, że w książce odnaleźć można bibliografię i indeks nazwisk, indeks
miejsc, a w radiowej Jedynce były audycje prowadzone przez Annę Lisiecką z
udziałem Joanny Puchalskiej zatytułowane Droga
do Soplicowa (sprawdziłam i można odsłuchać na stronie Polskiego Radia).
Joanna Puchalska, Dziedziczki Soplicowa, wydawnictwo Muza S.A., wydanie 2014, okładka twarda, stron 256.
Czytałam Twoją recenzję i już wyobrażałam sobie, że "Dziedziczki Soplicowa" mam w ręce.
OdpowiedzUsuńNo proszę, nawet się zrymowało :)
Na pewno wspaniała książka, w dodatku przez pasjonatkę i z pasją napisana.
Myślę, że Twoja recenzja, jeśli pozwolisz, pięknie by się komponowała w kolekcji kresowych książek /"Kresy zaklęte w książkach"/
Oczywiście, że pozwolę :)
UsuńJaka książka taka opinia. Mnie zachwyciła. Autorka wspaniale operuje językiem polskim, a w dodatku pięknie i plastycznie, a przede wszystkim z wielką naturalnością opowiada o przeżyciach swoich wypraw, odkryć i rodzinnych historii. To się czuje :)
Wspaniała lektura :)
Beato, Ty powinnaś po prostu do nas dołączyć. :) Tyle wspaniałych książek tu opisujesz, a wiele z nich dotyczy Kresów właśnie.
UsuńO "Dziedziczkach Soplicowa nie słyszałam", a książka zapowiada się wspaniale!
Pomyślę, pomyślę :)
UsuńIm głębiej w blogosferę, tym więcej Kresów:) Wspaniale! Książki nie znam, a zapowiada się ciekawie. Niech ja tylko na te targi w Krakowie dojadę! Rozpusta będzie! :)
OdpowiedzUsuńTo ja zazdroszczę i targów i rozpusty :)
UsuńMnie również książka zainteresowała i podobnie, jak książkowiec widzę, iż coraz więcej literatury kresowej w blogosferze. I jak Magdalena też lubię książki pisane z pasją i znawstwem przedmiotu. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńO Kresach warto bowiem czytać. Tak czy siak, historia nam nawet to nakazuje :)
UsuńBardzo lubię historie rodzinne, wspomnienia i dawne życie. Z wielką chęcią sięgnę po ten tytuł :-)
OdpowiedzUsuńAch, te stare kufry z dokumentami znajdowane na strychach! Że też mnie nic takiego nigdy się nie przydarzy. Ale takie historie o odkrywaniu rodzinnej przeszłości bardzo lubię i pewnie rozejrzę się za książką przy okazji. A na razie posłucham audycji radiowych.
OdpowiedzUsuńTeż chciałabym odkrywać, znajdować, szperać :) Ten typ tak ma :) Pamiętam strych i kufer u rodziny mojej kuzynki, gdzie przebywałyśmy na wakacjach. Mam stamtąd za pozoleniem parę książek oczywiście historycznych. Pisałam o nich tu:
UsuńNajstarsze książki w mojej bibliotece
Ja znalazłam kiedyś na strychu kilka kartonów książek, najstarsza z nich została wydana w latach 50. ubiegłego wieku. Znalazłam wśród nich kilka prawdziwych perełek, takich jak ,,Niebo w płomieniach" Parandowskiego czy skandynawskie bajki dla dzieci. Niestety, na znalezisko pokroju kufra z rodzinnymi pamiątkami z XVII wieku nie mam co liczyć, więc pozostaje mi jedynie lektura ,,Dziedziczek Soplicowa". Dobre i to.
OdpowiedzUsuńLata 50. XX wieku to już też skarb :)
UsuńOjjj, ale mi narobiłaś smaka na tę książkę!!! Pięknie o niej napisałaś, czuję, że to moje klimaty, więc natychmiast dorzucam do listy pod tytułem "Co Magota chciałaby dostać od Mikołaja" :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie przeczytałam. Urocza książka. Od razu nabrałam ochoty, by obejrzeć przedwojenną niemą wersję "Pana Tadeusza".
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wielbicieli tej książki jest coraz więcej :) dziękuję za wpis:)
Usuń