Nie wiem, ale
ja nie użyłabym określenia ‘powieść’ dla książki Zawsze będę cie kochać Teresy Moniki Rudzkiej. To raczej rodzaj
dziennika, zapisków mających spełniać rolę terapii, uzewnętrznienia się, ale
nie stanowi to powieści w czystej postaci. Na książkę złożyły się bowiem
e-maile pisane do zmarłej córki po jej śmierci (autorka zaznacza od razu, że nadal
je pisze) oraz facebook’owe wpisy. Owe listy pisane są praktycznie codziennie,
oznaczone są datami i ułożone według kolejności chronologicznej. Między nimi
wplecione są wspomnienia, zapiski czy też opowieści, które autorka prezentuje z
perspektywy przyjaciółek swojej córki oraz jej męża. Tak do końca nie wiadomo, które
z opowieści są autentyczne (oprócz e-maili), bowiem autorka zaznacza na początku,
że niektóre historie powstały na użytek książki i są fikcja literacką. Jednocześnie
przeprasza tych wszystkich, których niechcący w swojej książce uraziła. Wszyscy
występujący na kartach książki Rudzkiej mają zmienione imiona i nazwiska. Córka
autorki, Żywia, to w książce Anastazja Bojanowa - Montgomery.
Glejak
wielopostaciowy. Choroba, która szybko zawładnęła ciałem Anastazji. Kilka
tygodni. Autorka zaznacza, że wydała książkę, dlatego, że chciała oddać hołd córce
i zachować ją na zawsze w pamięci jej przyjaciół i swojej. Rzeczywiście słowo „hołd”
najbardziej jest tu adekwatne. Nie dziwię się matce, która po stracie jedynego dziecka,
pragnie poprzez zapiski utrwalić jej obraz, wygląd, zachowanie, powiedzenia. Ale
czasami miałam wrażenie, że autorka nadmiernie gloryfikuje życie córki i
związek z nią. A dodajmy, że był to od dziesięciu lat związek matki i córki na
odległość.
Nie, nie
napiszę, że jest to książka piękna. Z e-maili bije nie tylko żal i
rozgoryczenie po stracie dziecka. Przeraża mnie wszechobecna i ogarniająca wciekłość
autorki na wszystko i wszystkich, a w pewnym momencie brak szacunku wobec
innych ludzi. Panią Jadzię, opiekunkę, która również sprzątała w domu, określa jako
„takie nic”. Szydzi z bigoterii, zabobonów, wierzących, moherów i starych ludzi
(sic!). Ciągle kłóci się z osiemdziesięciodwuletnią matką, z którą mieszka i w
całej książce nie można znaleźć zupełnie wyjścia z tego impasu. O związku ze
swoją matką autorka pisze, że jest on toksyczny i że przez całe życie była
przez nią jedynie krytykowana i niedoceniana. Nie może pogodzić się, z tym, że
po tym jak opisała elementy z życia swojej koleżanki w jednej z wcześniejszych powieści,
ta sprowadziła do minimum z nią kontakty. Gardzi ludźmi, którzy nie dorównują
jej pozycją społeczną. Ci z niższych szczebli, niewykształceni, nieobyci, nieczytający,
a wychowani na knedlach, na wsi, nie mają u niej szans. (To chyba najbardziej
mnie razi w tej książce. Dla mnie jest to niemal uwłaczające, bo nie tego
uczono mnie od dzieciństwa. No cóż, ja również wychowałam się na knedlach i tego
typu prostym, kurnym jadle.)
Nie, nie będę zachwycać się książką, bo uważam, że pewne sprawy nie powinny być na sprzedaż. Niezależnie
od wszystkiego. Rozumiem oczywiście ból autorki, jej rozpacz i rozgoryczenie po
stracie córki, która miała życie przed sobą. Przecież Anastazja miała dopiero
trzydziestkę, nigdy nie chorowała, była wysportowana, łaknęła wolności, żyła
według zasady carpe diem i była dopiero
pół roku po ślubie! Anastazja była też silną jednostką, gdy na swoje barki
przyjęła wiadomość, że zostało jej niespełna 12 miesięcy życia.
Stratę dziecka
nie da się niczym powetować, ani uśmierzyć w alkoholu, relanium czy
pocieszających zakupach, książkach i filmach. Nikt tak do końca nie zrozumie wnętrza
i bólu, jaki nosi w sobie autorka, nawet po przeczytaniu tej książki.
Zawsze będę Cię kochać moim zdaniem należy
odczytywać w formie pewnego rodzaju ekspiacji, wewnętrznego oczyszczenia,
uwolnienia z rozdzierającego duszę bólu, który nie pozwala normalnie egzystować.
Dlatego, jest to rodzaj terapii, pogodzenia się z odejściem córki; z tym, że
autorka nie mogła uczestniczyć w jej pogrzebie; z tym, że urna z prochami córki
stała przez kilka miesięcy w sypialni teściowej Anastazji; z tym, że zięć
wszedł w bliską relację z drugą osobą w niespełna pół roku po śmierci żony; z
tym, że Jim, ma prawo do szczęśliwego życia po śmierci Anastazji; z tym, że
nici z rodziną Jima i nim samym zostają powoli zrywane, jedna po drugiej; z
tym, że zmarła trzydziestoletnia osoba, a osiemdziesięciodwuletnia nadal żyje…
To trudna książka,
pełna opętańczego krzyku i cierpienia rozdzierającego serce.
Teresa Monika Rudzka, Zawsze będę Cię kochać, wydawnictwo Harlequin, wydanie 2014, okładka miękka , stron 366.
Masz rację trochę za dużo tego żalu, ale w takiej sytuacji to chyba normalne . No nie wiem przynajmniej ja tak ta to patrzę. Moja recenzja w przyszłym tygodniu.
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, czy jestem gotowa na tego typu książkę. Będę musiała się jeszcze nad tym zastanowić.
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się czegoś takiego po tej okładce! Masz rację. Pewne rzeczy nie powinny być na sprzedaż.
OdpowiedzUsuńJestem wrażliwą osobą i myślę, że ta książka za bardzo by mnie przytłoczyła.
Już na wstępie źle skojarzyłam nazwisko autorki. Poszukałam i tak, to ta od Bibliotekarek, koszmarnej powieści środowiskowej. Kiedyś przeczytałam i obiecałam sobie, że nigdy więcej nic tej pani do ręki nie wezmę :)
OdpowiedzUsuńCo do knedli, to miałam koleżankę, która - chcąc określić kogoś jako najgorszego 'wsioka' - mówiła, że na zalewajce wychowany. No bo u nich się na lunch serwowało pory z szynką. A ja też uwielbiam zalewajkę :) I dziś będę jeść, bo mama przywiozła, na wyraźne zamówienie :)
Zalewajka i zacierki na mleku :)
OdpowiedzUsuńKocham wiejskie jedzenie, takie jakiego dzisiaj na wsi też się już nie jada.
UsuńNależę do osób raczej małomównych więc nieraz zastanawiam się skąd ten słowotok się bierze i czy warto aż tak się wywnętrzniać, Ale skoro to komuś przynosi ulgę.
OdpowiedzUsuńPo książkę raczej nie sięgnę.
Ja sięgnęłam po tę książkę (ale czytałam bardzo długo, jak na mnie bo aż 2 tygodnie, a właściwie "męczyłam" - zwykle 1 -2 dni czytam. Czyta się ciężko, autorka faktycznie bardzo "przerośnięte" - "ego". Dumna, zarozumiała, fatalnie traktuje ludzi z niższych sfer. Można zrozumieć tragedię po stracie bliskiej osoby, a szczególnie własnego dziecka, ale pewne rzeczy, sprawy należy zachować dla siebie, a nie wywlekać na światło dzienne. Ja wiem, każdy człowiek ma swój sposób odreagowania własnej tragedii. No cóż nie mnie osądzać, ale drugi raz bym już na pewno nie czytała.
OdpowiedzUsuńTo prawda co Pani pisze. Niestety.
UsuńBardzo dziękuję za podzielenie się wrażeniami :)
Serdeczności