23 sierpnia 2014

Jennifer Robson, Francuski romans.



Może byłby to romans, jakich wiele, gdyby nie tło historyczne, w jakim został osadzony. Akcja powieści rozpoczyna się w lipcu 1914 roku tuż przed wybuchem I wojny światowej (wówczas nikt oczywiście nie wiedział, że będzie kolejna tak potężna eksplozja konfliktu, toteż nazywano ją potem Wielką Wojną), a kończy w lutym 1919 roku. Zacznijmy jednak od początku. Jest lipiec, Londyn, wielki dom przy Belgrave Square, późny wieczór. Pokojówka Flossie pomaga ubrać się dwudziestoletniej Lady Elizabeth Ashford na bal zaręczynowy jej brata Edwarda. Lady Elizabeth w skrócie nazywana Lilly nie zdaje sobie oczywiście sprawy ze swojego olśniewającego wyglądu, którym oczarowany jest najlepszy przyjaciel Edwarda z Oksfordu, Robert Fraser. No cóż, przecież, kiedy ostatni raz widział Lilly, ta miała niespełna trzynaście lat. Młodzi zbliżają się ku sobie, ale idylliczną rozmowę przerywa matka Lilly, surowa hrabina Halifax. Nie takiego kandydata, bowiem pragnie dla swojej wysoko urodzonej córki. Cóż z tego, że Robert jest zdolnym, wykształconym chirurgiem, ale przecież pochodzi ze slumsów, z najniższych nizin społecznych.  Ach, te konwenanse i wysokie mniemanie o własnej pozycji angielskiej arystokracji! Ani jednak Lilly ani Robert nie zapomną o spotkaniu na balu. Gdy wybuchnie wojna, a Robbie zaciągnie się do wojska i będzie służył we Francji, jako lekarz, dzięki korespondencji więź z Lilly jeszcze bardziej się zacieśni. 

Lilly wychowana w arystokratycznym domu, od dzieciństwa przygotowywana była na to, aby poślubić jakiegoś arystokratę i to takiego, który wybrany zostałby przez jej rodziców. Marzyła o podróżach i studiach, a nigdy nie została posłana do szkół. Dzięki namowom Roberta, to Edward znalazł dla niej nową guwernantkę Charlottę, z którą Lilly bardzo się zaprzyjaźniała. Była dziewczyną zalęknioną, zawsze posłuszna rodzicom i bała się zrobić ten odpowiedni krok. Szala się jednak zawsze kiedyś przelewa, a gdy to następuje Lilly wybiera samodzielne życie i nie przyznaje się do swojego pochodzenia.  Jest jej ciężko, ale największe życiowe doświadczenia młoda kobieta zdobywa na froncie we Francji, acz będąc blisko Robbiego, służąc w WAAC (Women’s Army Auxiliary Corps – pomocniczy Korpus Wojskowy Kobiet) jako kierowca ambulansu.

Wojenne tło staje się niewątpliwie atutem powieści. Autorka umiejętnie potrafiła odtworzyć warunki sanitarne, jakie panowały na froncie. Robbie pracuje po kilkanaście godzin dziennie, śpi po parę godzin dopóki nie przywiozą kolejnych rannych, musi być zawsze sprawny, musi też wybierać, który z rannych potrzebuje pomocy, a któremu żadna pomoc medyczna nic nie przyniesie. Działa czasami jak robot. Z kolei praca Lilly również jest wyczerpująca. Wraz z przyjaciółkami przewożą rannych z tyłów do polowego szpitala. Kursy odbywają się kilkanaście razy dziennie, karetki są nieustannie brudne od fekalii i krwi rannych. Dziewczyna przygotowuje samochód do trasy, jak wszyscy znosi trudne warunki bytowe, marzy o wypiciu gorącej herbaty, zimą odmraża ręce i ciągle na trasie grozi jej niebezpieczeństwo ostrzału. Ta niepewności i grożące jej niebezpieczeństwo doprowadza Robbiego niemal do szału. 

Francuski romans to powieść czyta się szybko, bowiem oderwać to się do niej nie można. Dwa dni i przeczytana w moim domowym rozgardiaszu. Na pewno odnaleźć tu można wiele emocji i nic tak nie pobudza wyobraźnię jak plastyczne opisy. Dobrym zabiegiem było dodanie na końcu książki słowniczka zestawiającego zawarte w powieści skróty organizacji, służb, a także stosowanych określeń. Autorka dodała również informację od siebie, co skłoniło ją do umieszczenia losów Lilly w czasie Wielkiej Wojny i skąd czerpała wiadomości na temat kobiet będących kierowcami ambulansów na froncie. Co ciekawe, na okładce przeczytać można, że dalsze losy bohaterów pojawią się już wkrótce w kolejnej książce autorstwa Jennifer Robson. Czyżby chodziło o Charlottę i Edwarda? Zapowiadałoby się niezwykle ciekawie.  



Jennifer Robson, Francuski romans, wydawnictwo Imprint, Dom wydawniczy PWN, wydanie sierpień 2014, tytuł oryginalny: Somewhere in France, tłumaczenie Anna Studniarek, okładka miękka, stron 356.


STRONA AUTORKI

11 komentarzy:

  1. Co mnie pociąga w tym romansie, to okładka :)
    A co mnie dziwi, to wydawnictwo. PWN takie rzeczy publikuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Dom Wydawniczy PWN, na niego składa się teraz kilka wydawnictw. Ta ksiązka sygnowana jest wydawnictwem Imprint. Romanse wydawane są nie tylko przez Harlequin. I dobrze, w końcu jest jakaś szersza baza :)

      Usuń
  2. Historia wydaje się być całkiem romantyczna. Żałuję, że jestem biedna jak mysz kościelna i nie stać mnie na każdą książkową zachciankę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo spodobała mi się okładka tej książki, a i z Twojej opinii wynika, że to klimatyczna książka. Jestem na tak :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta książka czeka u mnie w kolejce na przeczytanie! nie mogę się już doczekać tej lektury, mam nadzieję, że spodoba mi się tak samo, jak Tobie :)
    http://pasion-libros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Mam nadzieję, że ta książka ma rzeczywiście mocno rozbudowane tło społeczno-obyczajowe i historyczne. Ciągnie mnie do niej, a jednocześnie boję się, że znakomita okazja, by opisać społeczeństwo brytyjskie w przededniu wojny i w jej ogniu, stosunki międzyklasowe, została spłycona i zdominowana przez romans i wahania dziewczyny w stylu "chcę, ale się boję" :) Dokładnie jak ja, gdy patrzę na tę książkę i waham się, czy ją czytać :):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż tak MOCNO, z naciskiem na "mocno", to raczej nie :) Ale uważam, że jest to zrobione bardzo dobrze :)

      Usuń
    2. W takim razie jestem Ci niezwykle wdzięczna za przeważenie szali z "boję się" na "chcę" :) :) :)

      Usuń
  6. Właśnie skończyłam czytać. Bardzo mi się podobała, właśnie ze sposobu ukazania I wojny światowej, tak jakby od kulis...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za konstruktywne słowo pisane pozostawione na tym blogu. Nie zawsze mogę od razu odpowiedzieć, za co przepraszam.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Prowadząca bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.