Od jakiegoś czasu unikam czytania
powieści napisanych przez obecne polskie pisarki. Jak już sięgam po coś to
bardzo rzadko i po dłuższym zastanowieniu. Mam również wrażenie, że większość
blogerów opiniując owe powieści nie pisze prawdy. Zazwyczaj są to pochlebne, o
ile nie bardzo pochlebne, notki, gdzie mam do czynienia z rodzajem wzniosłych „achów”,
„ochów”. Szczere opinie to jedynie jakiś minimalny procent. Zdaję sobie sprawę,
z czego to wynika. Większość blogerów zna dobrze polskich autorów, powstają przyjaźnie
mniejsze bądź większe, grupy wsparcia na ich stronach, blogach i fb. Niestety,
moim zdaniem owa bliższa zażyłość wpływa potem na zniekształcenie opiniującego
daną książkę. Co więcej są czytelniczki – fanatyczki,
które w imię tejże przyjaźni, potrafią stawać w obronie autorki, dobierając
odpowiednio kąśliwe słowa w komentarzach pod ukazującymi się dość sceptycznymi
w stosunku do książki postami. Rodzi to oczywiście ostre dyskusje. Proszę
jednak nie mylić normalnych opinii od
tych mających na celu dyskredytowanie i obrażanie autora książki. Kolejna
sprawa to postawa samych autorek, które w większości (podkreślam, że nie
wszystkie) są bardzo miłe przed przysłaniem egzemplarza recenzenckiego, a ich
postawa zmienia się o przysłowiowe sto osiemdziesiąt stopni, gdy przeczytają,
że coś jednak się nie podoba. Mogą też zdarzyć się maile do autorki bloga w
rodzaju - po co czyta książki, jak w ogóle się nie zna i pisze głupoty.
Wybaczcie, ale nie potrafię pisać wbrew swojemu sumieniu. Po co bowiem
prowadzić bloga i wypowiadać się na temat nowości wydawniczych, jeżeli dominuje
zakłamanie? Nigdy tego pojąć nie zdołam. Czy krytyka nie może być również
pozytywnie postrzegana?
Dochodząc do sedna sprawy.
Autorkę powieści Historia kotem się toczy
poznałam wirtualnie dzięki wynalazkowi fb. Bardzo sympatyczna osóbka. Ba,
nawet przeczytałam wcześniej książkę jej autorstwa Błędne siostry, która zresztą bardzo mi się podobała. Dość niedawno,
na blogach książkowych zaczęły się ukazywać dość entuzjastyczne recenzje na
temat nowej powieści Renaty L. Górskiej. Moja ciekawość zwyciężyła i podjęłam decyzję.
Dość jednak sceptycznie i niejako z uprzedzeniami sięgnęłam po powieść. Teraz zwalam
to na karb świątecznego szału, przesycenia i zmęczenia, ale na początku rzeczywiście
przeczytałam tylko z piętnaście stron i książka przewalała się z szafki na
łóżko i na powrót. Nie omieszkałam oczywiście podczytywać czegoś innego. Aż do
wczoraj. W końcu przecież trzeba wyrazić swoją opinię, o ile się do tego
zobowiązało. Koniec końców położyłam się spać w okolicach drugiej w nocy po
przeczytaniu całego tekstu. Krótko pisząc, o tym co cechuje Historię kotem się toczy: świetnie
nakreślona fabuła, wspaniały styl i bogate słownictwo, a w dodatku bardzo dobre
połączenie kilku wątków. To uwielbiam.
Bohaterka powieści, a zarazem główna
narratorka - Ada Gawron - kobieta po czterdziestce i po życiowych przejściach, sprawdzająca
się w pracach typu hand made, w niezłych tarapatach finansowych i mieszkaniowych
- naprawdę da się lubić. Mimo złośliwości i ciętego języka, bardzo też
polubiłam jej teściową – Janinę Gawron. Niewątpliwie wpływ miała śląska gwara, jaką
starsza pani posługuje się w mowie. Janina to prawdziwa ślązaczka, mieszkanka
Kasztelowa, która na pewno nie da sobie w kaszę dmuchać, a mimo wszystko jest
kobietą o miękkim sercu. Ada wiele lat temu poróżniła się z teściową i nie
utrzymywała z nią kontaktu. Co innego jej córki dorosłe już: Maja i Wiktoria.
Kiedy teściowa wskutek doznanego uszczerbku na zdrowiu potrzebuje pomocy, za
ich namową, Ada przeprowadza się z Krakowa do Kasztelowa, do ostatniego domu przy
ulicy Leśnej. Z cierpliwością anioła jest na każde zawołanie i wytrzymuje
zgryźliwość teściowej. Powoli też poznaje okolicznych mieszkańców, a jeden z
nich naprawdę ją zaczyna nie tyle denerwować, co również intrygować. W
spokojnym Kasztelowie nieopodal Gliwic nie jest jednak do końca bezpiecznie. Co
ciekawe, oprócz Ady, mamy również wprowadzoną narrację od strony kotów (nota
bene koty odgrywają tu nie małą rolę) i poznajemy myśli osoby, która działa
niezgodnie z prawem.
W fabule bardzo dobrze i dość
zdrowo ujęte zostało spojrzenie na religijność Polaków i postrzeganie
instytucji Kościoła (uprzedzam dla rozczarowanych, że ksiądz to nie gej i nie
ma romansu) oraz specyfikę małych miasteczek i wsi, gdzie właściwie wszyscy się
znają, dość specyficznie pojmuje się zasady moralności i wiary, wścibstwo jest
na porządku dziennym, mieszkańcy są charakterni,
a wieści przekazywane są lotem błyskawicy. Nie mam na myśli tu stereotypu
Polaka, ale specyfikę danego regionu i panującej tam tradycji. Na szczęście nie
ma mowy ani o uprawie roli ani nie ma podanych przepisów kulinarnych, a
Kasztelowo mimo, że się rozwija, to nie jest miasteczkiem z mnóstwem
pensjonatów – zabiegi owe ostatnio są tak modnie
stosowane w powieściach.
Renata L. Górska sprawnie
połączyła też wątki obyczajowy, miłosny i kryminalny. Jeżeli chodzi o miłość, to
mamy różne tu aspekty spojrzenia na nią. Ważną rolę w książce odgrywają też
relacje rodzinne, o które należy dbać. Zaistniałe niesnaski i waśnie w obliczu
dnia codziennego nie mają właściwie znaczenia, o ile staramy się zrozumieć
drugą stronę. Wszystko ma tu swoje naturalne miejsce, nie ma sztucznego
naciągania i patosu, a dialogi i narracja w wykonaniu Ady potrafią bawić. Zresztą
warto zauważyć, że myślenie głównej bohaterki, podejście do życiowych spraw i
kłopotów, jest adekwatne do jej wieku.
Na pewno szczerze mogę polecić Historię kotem się toczy Renaty L.
Górskiej. Acz muszę zaznaczyć, że nijak mi nie pasuje do tekstu młoda – pewnie
w okolicach dwudziestki - kobieta z okładki (jakby kobiety po czterdziestce
miały się gorzej). Do niczego się więcej nie przyczepię, bo naprawdę nie ma do
czego.
Poruszyłaś ważny temat. Niejednokrotnie zastanawiam się nad własnym odbiorem książki, która nie robi na mnie wrażenia, a entuzjazmem uwidocznionym w recenzjach na blogach. A pod recenzją jeszcze z 10 równie entuzjastycznych komentarzy...
OdpowiedzUsuńSprawa autora, który przysyła komuś egzemplarz do recenzji i oczekuje (w domyśle) jedynie pochlebstw... mnie (ale ja jestem staromodna, może dlatego) nie mieści się w głowie.
Rozumiem, że autor woli być chwalony niż krytykowany, ale konstruktywne uwagi czy zastrzeżenia mogą przyczynić się do stworzenia jeszcze ciekawszych tekstów. Ja zawsze z uwagą słucham na przykład moich redaktorów, gdy pracujemy nad wydaniem książki. Nie traktuję ich uwag jako ataku na moją twórczość, ale jako wskazówkę, co zrobić, by "rzecz" była jeszcze lepsza.
Właśnie dlatego nie za bardzo czytam inne blogi - poza oczywiście tymi ulubionymi, gdzie widać, że bywam :)
UsuńTroszkę inaczej jest z autorami, którzy piszą powieści, a inaczej z takimi książkami jak Twoje. Wydaje mi się, że w Twoim przypadku - przynajmniej ja - nie obeszłabym się bez rad, kogoś, kto potrafi zauważyć więcej czy braku innego ujęcia, źródła, książki - chodzi tu o radę w dobrym sensie tego znaczenia. W przypadku powieści, większość autorów nie posiada ani krzty dozy krytycyzmu wobec tego, co napisali. Nie potrafią pogodzić się z tym, że coś się komuś nie podoba, nie jest w ich guście. A przecież wszyscy niby oczekują rzetelnej opinii.Pracować nad sobą trzeba nadal, niezależnie od wieku i zdobytych doświadczeń.
Dobrej niedzieli
Pozwolę "się wtrącić" ;) - otóż, mam wrażenie, że przewrażliwieni mogą być autorzy (a zwłaszcza autorki), którzy traktują napisane przez siebie książki jako swoje dzieci. Częstokroć nawet tak wyrażają się o swoich dziełach. Wiadomo zaś, jak boli jakakolwiek krytyczna uwaga, gdy dotyczy naszego dziecka, rozum idzie wtedy na bok, przodują emocje. W wywiadach ze mną wielokrotnie powtarzałam, że oddzielam swoją prywatność od światów z moich książek, a też zaznaczam, iż te ostatnie nie są moimi "dziećmi", nie rodzę ich, lecz je tworzę. Mam do swoich powieści wiele dystansu (czym dalej od premiery, tym więcej) i doskonale zdaję sobie sprawę, gdzie są moje plusy, a gdzie niedociągnięcia. Nigdy nie zdarzyło mi się dyskutować z recenzentami, bez względu na ich kompetencje, bo też prócz nich są jeszcze różne gusta czytelnicze i rzecz wiadoma, iż nie dogodzi się wszystkim. Natomiast sympatię do autora niekoniecznie musi pokrywać się z dobrym odbiorem jego książki. I odwrotnie - sympatia do recenzentów nie powinna łączyć się z wymogiem pisania przez nich pochlebstw. Przypominam sobie zdumienie jednej z recenzentek, której nie spodobała się jedna z moich powieści (co uzasadniła merytorycznie), a ja podziękowałam jej za opinię i zachęciłam, by zrecenzowała też inne moje książki. Ponoć nie jest to częste.
UsuńPrzy okazji, dziękuję za tę recenzję, bardzo mnie ucieszyła. Co do okładki, zgadzam się, twarz jest za młoda! ;) Dziękuję też za impuls do dyskusji! Pozdrawiam serdecznie, Renata LG.
Tak, ma Pani rację autorzy traktują książki jak swoje dzieci, ale uważam, że również nie należy ulegać samouwielbieniu w tej kwestii i być podatnym na odmienne zdania, z których można wynieść naukę na przyszłość. W pisaniu przecież powinno chodzić o to, aby z książki na książkę pisać lepiej i wystrzegać się popełnionych wcześniej błędów. Pisarz też powinien się rozwijać, a nie stać w miejscu. W innym przypadku pisanie nie ma najmniejszego sensu. To to samo co z książkami naukowymi, których autorzy zamiast poprowadzić własne badania, egzystują na opracowaniach, które się ukazały, dokonując kompilacji we wszystkie strony. Zbyt wielka pewność siebie może gubić. Jak najbardziej do swoich dzieł powinno się mieć dystans. Zdarzało mi się też, że jedne książki tej samej autorki podobały mi się, inne nie, o czym nie omieszkałam napisać. Wszystko jest w porządku dopóki istnieje czasownik "podobać się", a konstelacje ulegają zmianie, gdy jest jakieś "ale". Na pewno postawa Pani nie jest zbyt często spotykana. Jednak przyjacielska życzliwość do autora ma jednak wiele wspólnego z opinią jego książki - tu się będę upierać.
UsuńDziękuję za odwiedziny, głos w dyskusji i dobre słowo :)
serdeczności i dobrej niedzieli
Przeczytałam "Przyciąganie niebieskie" tej autorki i książka przypadła mi do gustu. Tę również chciałabym poznać :)
OdpowiedzUsuńA tego nie czytałam :)
UsuńBardzo lubię tę autorkę. Jest kilka polskich autorek których książki czytam i mimo, iż czasem trafi się pozycja która niekoniecznie trafia idealnie w mój gust, to będę czytać dalej bo uwielbiam polską literaturę:) Słodzę tylko wtedy, gdy naprawdę tak czuję:)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam polską literaturę w wymiarze biografii, historii i sztuki :)
UsuńHmmm
OdpowiedzUsuńDuuuuuuuuużo prawdy.
Nawet baaardzo!
Wiadomo lubię polską literaturę, polskie Autorki, Autorów... ale nie na tyle by zniszczyć zaufanie tych, którzy mnie tym zaufaniem obdarzyli... i żeby pisać coś czego nie myślę... nigdy tak nie bylo i nie będzie, czy to się komuś podoba czy też nie.
A jeśli chodzi o Panią Renatkę - lubię, cenię i chętnie czytam, a Kocisko przede mną ;)
UsuńBuziak i pozdrawiam ;)
Kotów kiedyś miałam w liczbie trzech. Ale to było lata całe temu i czasy panieńskie. Teraz żadnego.
UsuńPani Renata ma świetny styl, a jej książki czyta się z wielką przyjemnością. Poza tym traktują o kobietach mniej więcej w moim wieku, wiec być może to też ma wpływ na moją ocenę :)))
dobrej niedzieli
Mam na nią wielką ochote
OdpowiedzUsuńSzkoda, że U Ciebie też widać i czuć nieszczerość. Jakbyś bała się, że wydawnictwa przestaną przesyłać książki. Jak Cii się nie podoba, to tylko lakoniczne streszczenie fabuły i zachęcające frazesy. Jakbyś bała się napisać, że się nie podobało. Więc ten przydługi wstęp jedzie hipokryzją.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że hipokryzja kryje się z kolei pod Anonimem.
UsuńWypadałoby przeczytać, bardzo cenię sobie szczerość :)
OdpowiedzUsuńJeżeli autor wierzy w swoje "dziełko" nie boi się żadnej krytyki, wręcz przeciwnie, podejrzane byłoby, gdyby wszystkim się podobało. Pozdrawiam serdecznie.
Bogumiła Jęcek
Pani Bogumiło, dziękuję za wypowiedź z perspektywy piszącej :)
UsuńPrawdziwa sztuka krytyk się nie boi. :)
OdpowiedzUsuńA swoją drogą książka zapowiada się ciekawie, lubię takie klimaty i będę jej wypatrywać w bibliotece.
Prawdę rzeczesz :)
Usuń