język oryginału: hiszpański
liczba stron: 400
miejsce wydania: Warszawa
rok wydania: 2010
oprawa: twarda
wymiary: 135 x 205 mm
ISBN: 978-83-7495-810-3
W sprzedaży od 21 kwietnia
„Suma naszych dni” to już druga autobiograficzna książka Isabel Allende. Zaczęła ją pisać w roku 2006. Pisarka wraca do grudnia 1992, kiedy to cała jej rodzina pojechała rozrzucić prochy jej córki Pauli. Autorka w formie długiego listu do swojej zmarłej córki opowiada to, co wydarzyło się, gdy zapadła w śpiączkę, a potem wskutek niedotlenienia nastąpiła śmierć mózgowa. Swoje właściwe opowiadanie, o tym, co się wydarzyło, zaczyna od roku 1993. W zapiskach pomija jednak dwóch synów swojego drugiego męża Willego: Lindsaya, z którym się właściwie nie znała i Scotta, który nie życzył sobie być na stronach tej książki. Zaznacza jednak, że wszystkie dzieci jej męża to narkomani. Opisuje tragiczną historię córki Willego: Jennifer oraz jej narodzonego dziecka Sabriny. Z wielką pieczołowitością przedstawia fakty z życia swojej rodziny: dzieje małżeństwa jej syna Nico z Celią, ich rozwód i kłótnie, rodzinny skandal związku Celi z Sally, nowe małżeństwo Nico z Lori, związek męża Pauli Ernesta z Gulią. Wiele stron poświęca swoim ukochanym wnukom. Wraca również do sprawy bezpłodności i jego leczenia u Lori i Gulii. Zapoznaje czytelnika z historią swojej przyjaciółki Tabry oraz z opowieścią dotyczącą długoletniego księgowego Willego. Z wielką miłością opowiada o swoich rodzicach i o korespondencji jaką od lat prowadzi ze swoją matką.
Powraca również we wspomnieniach do swoich książek oraz ich filmowych adaptacji. Wraca do chwil, jakie spędziła na pisaniu powieści i udzielaniu wywiadów, podpisywaniu książek, podróżach. „ Ktoś mógłby powiedzieć, że pisanie powieści to jak sadzenie pelargonii. Spędzam dziesięć godzin dziennie przykuta do krzesła, tysiąc i jeden raz przerabiając każde zdanie, żeby móc coś opowiedzieć w najbardziej efektywny sposób. Ciężko przeżywam fabułę, głęboko angażuję się w sprawy bohaterów, zbieram materiały, studiuję, robię korekty, publikuję, sprawdzam przekłady, a do tego z uporem komiwojażera tłukę się po świecie, promując moje książki” (s. 299).
Isabel Allende opisuje związki rodzinne i przyjacielskie niczego nie kamuflując. Jak sama podkreśla, kieruje się czystą prawdą, bowiem w innym wypadku spisywanie wspomnień nie miałoby żadnego sensu. Z tego powodu więcej niż połowa dalszej rodziny jest na nią obrażona. Opowiada o swoim stosunku do wiary i istnienia duchów. Przez lata członkowie jej rodziny jak i ona sama często bywali u wszelkiej maści psychoanalityków, psychiatrów, psychologów, gdzie zaciągali porady i leczyli swoje frustracje. To autobiograficzna powieść, która wzrusza i bawi. W dodatku napisana jest wspaniałym, czasami poetyckim językiem. Zakończenie ma charakter otwarty. Autorka zaznacza, że koniec jest na razie. Być może za parę lat będzie kontynuacja? Można tylko sobie tego życzyć.
Powraca również we wspomnieniach do swoich książek oraz ich filmowych adaptacji. Wraca do chwil, jakie spędziła na pisaniu powieści i udzielaniu wywiadów, podpisywaniu książek, podróżach. „ Ktoś mógłby powiedzieć, że pisanie powieści to jak sadzenie pelargonii. Spędzam dziesięć godzin dziennie przykuta do krzesła, tysiąc i jeden raz przerabiając każde zdanie, żeby móc coś opowiedzieć w najbardziej efektywny sposób. Ciężko przeżywam fabułę, głęboko angażuję się w sprawy bohaterów, zbieram materiały, studiuję, robię korekty, publikuję, sprawdzam przekłady, a do tego z uporem komiwojażera tłukę się po świecie, promując moje książki” (s. 299).
Isabel Allende opisuje związki rodzinne i przyjacielskie niczego nie kamuflując. Jak sama podkreśla, kieruje się czystą prawdą, bowiem w innym wypadku spisywanie wspomnień nie miałoby żadnego sensu. Z tego powodu więcej niż połowa dalszej rodziny jest na nią obrażona. Opowiada o swoim stosunku do wiary i istnienia duchów. Przez lata członkowie jej rodziny jak i ona sama często bywali u wszelkiej maści psychoanalityków, psychiatrów, psychologów, gdzie zaciągali porady i leczyli swoje frustracje. To autobiograficzna powieść, która wzrusza i bawi. W dodatku napisana jest wspaniałym, czasami poetyckim językiem. Zakończenie ma charakter otwarty. Autorka zaznacza, że koniec jest na razie. Być może za parę lat będzie kontynuacja? Można tylko sobie tego życzyć.
Polecam!
***
W trakcie pracy nad przekładem tłumaczka, Marta Jordan, na zaproszenie autorki spędziła miesiąc w jej domu w okolicach San Francisco, w otoczeniu bohaterów jej wspomnień. Codzienne obcowanie z postaciami opisanymi na kartach tej książki było dla niej niezwykłym i niezapomnianym przeżyciem, w którym przenikały się nawzajem świat realny i rzeczywistość literacka. (źródło Wydawnictwo Muza)
strona autorki
Ajajajaj! Zazdroszczę tłumaczce... Szkoda, że sama nią nie jestem, może wtedy i mnie zaprosiłby do siebie jakiś znany pisarz lub pisarka? Byłoby miodzio :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie :)
:)
OdpowiedzUsuń