7 listopada 2013

Marcel Proust, W stronę Swanna.

To nie jest łatwa książka ani w czytaniu ani w odbiorze. Uwierzę od razu, jeśli niektórzy z czytających nie dotrwali w swej cierpliwości do końca powieści.  Oczywiście świadoma jestem tego, że mnożą się oceny nad twórczością Marcela Prousta w stylu eleganckich achów i ochów, ale powiedzmy sobie szczerze, to nie jest książka dla każdego odbiorcy. Jedni będą językiem powieści zachwyceni, innych będzie on po prostu męczył. Jest on, bowiem przesiąknięty magicznymi opisami, metaforami, długimi zdaniami, a zagmatwana i poplątana treść rozkłada się na wiele wątków opartych na retrospektywie, odtwarzaniu przeżyć i zdarzeń z przeszłości. Ale nie ma tu ani porywającej akcji, ani pośpiechu, co jednoznacznie od razu wskazuje na to, że powieść wymaga osobliwego skupienia, wewnętrznego wyciszenia, zatrzymania i zwielokrotnionej uwagi czytelnika. Znaleźć tu można filozoficzne rozważania, refleksje nad życiem i ludźmi, radość wypływającą z zatrzymania czasu, wspomnień, zapamiętanych zapachów, drobnych rzeczy i małych uczynków. Prousta nie można jednak czytać „jednym tchem”. 

W stronę Swanna wydane w roku 1913 (zresztą za pieniądze pisarza), to pierwszy tom cyklu W poszukiwaniu straconego czasu. Pomysł na powieść zaczerpnięty został bezpośrednio z życia pisarza. Fabuła powstała na bazie wspomnień z lat młodości i pamięci oplatającej obrazy dotyczące miasteczka Combray, które w powieści wywołane zostały dzięki smakowi magdalenki umoczonej w herbacie. To w Combray narrator rokrocznie spędzał z rodziną wakacje w okresie dzieciństwa. Wspomnienia te dotyczą, więc matki i babki piszącego, ale również służby i napotkanych ludzi. Narrator prowadzi czytelnika drogami wiodącymi po tej miejscowości. Jedna z nich prowadzi obok posiadłości sąsiada, Swanna. Z kolei część druga tomu, napisana w trzeciej osobie, dotyczy już samego Swanna i jego namiętnej miłości do sprytnej Odetty de Crecy. Z kolei trzecia część osnuta jest na spotkanej w dzieciństwie przez narratora córki Swanna, Gilberty. Warto zaznaczyć, że stopniowo w kolejnych częściach czytelnik poznaje nowych bohaterów.

Wydaje mi się, że na powieść złożyły się pewnego rodzaju obrazy czy też migawki minionego czasu, okresu bezapelacyjnie utraconego, do którego nie ma powrotu, które w połączeniu tworzą pewnego rodzaju całość. Proust wyraźnie też portretuje przedstawicieli społeczeństwa XIX wieku, a przede wszystkim znakomicie obraca w słowa uczucia, jest wyrazicielem nastrojów i myśli. Przyznaję jednak, że książkę czytałam, jak na moje możliwości, bardzo długo i jakieś pierwsze sto stron były dla mnie trudne do przebrnięcia. Czytałam, więc na raty, potem już było znacznie lepiej, bo wątek Swanna i Odetty bardzo wciąga. Nie wychodzę też z założenia, że należy koniecznie czytać Prousta. Osobiście jedna przeczytana jego książka obecnie wystarcza mi za pozostałe. Jego twórczość trzeba po prostu kochać i być jej wielbicielem. Ja niekoniecznie do tych osób muszę się zaliczać.
 


Marcel Proust, W stronę Swanna, W poszukiwaniu straconego czasu, tom 1,  wydawnictwo MG, wydanie 2013, tłumaczenie: Tadeusz Żeleński (Boy), oprawa twarda, stron 480.

28 komentarzy:

  1. Może i książka trudna ale cukiernicy w Illiers-Combray mają na magdalenki zbyt zapewniony po wsze czasy :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To się pewnie zgadza :) Od razu nasuwa mi się kremówka papieska w Wadowicach :)

      Usuń
  2. O, nie wiedziałem, że Proust sam sobie sfinansował wydanie - czyli taki nasz współczesny (nie)lubiany self-publisher, a to heca :D Może i wśród obecnych taki Marcel się skrywa (?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie sądzę, żeby "współczesny" Marcel zyskał aż taką popularność :) Wówczas to było novum, zresztą nikt nie wierzył w sukces tej książki.

      Usuń
  3. Ja po latach wróciłem do powieści. Kiedyś czytałem ją jako nastolatek, a teraz odczytuję świat Prousta z zupełnie innej perspektywy. Bardziej dojrzalej.

    pisanyinaczej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się, że książka niełatwa w odbiorze i wymaga skupienia, a jej lektura wymaga czasu i nastroju. Mnie zachwyciła i uwiodła, właśnie przyniosłam z biblioteki drugi tom i mam nadzieję, że nie będzie przesytu. Myślę, że książka musi trafić u odbiorcy na właściwy moment. U mnie trafiła. Nie sądzę,aby przeczytanie jej dwadzieścia czy trzydzieści lat temu wywołało we mnie takie emocje jak dzisiaj, ale też wierzę, że może się spodobać i młodszemu czytelnikowi. Wszystko zależy, czy trafi na właściwy moment. A te rozbudowane zdania (za którymi nie przepadam nawiasem mówiąc) po kilkunastu stronach czytania zaczęły mi się wydawać jedynymi właściwymi i każdą kolejną stronę smakowałam z coraz większym apetytem acz powolutku :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko Tobie pogratulować zarówno wyboru odpowiedniego czasu jak i wrażliwości :) Dziękuję za podzielenie się tymi wrażeniami ze mną :) Serdeczności

      Usuń
  5. Nie słyszałam o tej pozycji, więc nawet nie mogę się wypowiedzieć za bardzo w temacie, ale nie jestem też przekonana, czy chcę po nią sięgać...

    OdpowiedzUsuń
  6. Mam wrażenie, że ostatnio modne zrobiło się czytanie Prousta i wspomniane przez Ciebie wzdychanie nad jego twórczością. Dobrze, że go wznawiają, może trafi do kogoś, kto nawet wcześniej tego nazwiska nie znał [czy to możliwe w ogóle?]. Byle tylko nie zrażać się do niego - ja sama sięgnęłam po 'W stronę Swanna' gdy byłam na to stanowczo zbyt młoda i dopiero niedawno postawiłam tę książkę przed sobą i próbuję do niej dojrzeć ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, masz rację. Sięgając po książkę w zbyt młodym wieku, można się jedynie zrazić. Wiele aspektów jest wtedy niezrozumiałych.

      Usuń
    2. Klaudyna, są tacy, którzy nazwiska nie znają nawet ze słyszenia.
      https://www.youtube.com/watch?v=klwOn2rjqeY

      Usuń
  7. Właśnie czekam na tę książkę i tak się zastanawiam "dam radę czy polegnę". W każdym razie chcę spróbować, bo na pewno warto. Są takie książki, które docenia się po latach, bo wymagają odpowiedniej dojrzałości myślowej, ja tak mam z Ulissesem, stoi na półce i czeka, myślę, że tak w okolicach 40stki spróbuję po niego sięgnąć, nie chcę się zrazić zbyt wcześnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że warto próbować. Ulissesa też nie czytałam i nie wiem nawet czy jestem gotowa na to w tychże okolicach czterdziestki, której się znajduję :)

      Usuń
  8. Nie pamiętam nic z tej książki, nawet tego czy mnie zachwyciła czy zniechęciła. Na studiach na pewno musiałam czytać, choć fragmenty.
    Za to wspomniany w komentarzu powyżej "Ulisses" Jamesa Joyce'a, gdy czytałam, zrobił na mnie wrażenie.
    Odbieramy książki jednak bardzo różnie w rożnych momentach życia. Ciekawe, czy spodobałby mi się dziś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ulisses" przede mną jeszcze, choć też nie jestem pewna czy leży na półce z napisem "koniecznie". Uważam, że nie każdy ma predyspozycje do czytania takich książek, a po co czytać jedynie po to, bo wypada?

      Usuń
  9. Przymierzam się do jej przeczytania. Ciekawe czy dam radę przebrnąć do końca, chociaż bywa że taka cięższa książka zaczyna się mi podobać. Zobaczymy. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Montgomerry,
    Ty jesteś moim wielkim wyrzutem sumienia! Czytałam sto lat temu Prousta, ale oczywiście niewiele mi się w mojej pustej głowie ostało. A teraz, gdy francuski jest mi czasem uleglejszy niż polski, to mi po prostu wstyd, że od tego czasu do niego nie zajrzałam. Dzięki więc wielkie za przypomnienie, że bez znajomości Prousta nie wypada nawet się odzywać na temat literatury francuskiej. Tylko, że teraz mam dylemat-w oryginale czy w znakomitym tłumaczeniu Boya. Z doświadczenia wiem, że jego tłumaczenia są lepsze niż oryginały...na przykład Stendhal...Z tymże, że w Paryżu, chyba o oryginał będzie mi łatwiej. Problem mam więc z głowy. I jeszcze jedno-o Prouście sporo ostatnio we Francji- setna rocznica urodzin. Twój wpis to więc strzał w dziesiątkę. Dziękuję i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ci bardzo, ale ja po Prousta sięgnęłam po raz pierwszy, nigdy nie próbowałam. Może lata cale świetlne temu pewnie byłabym zakochana w jego cyklu, teraz jednak wydaje mi się, że niepotrzebnie odkładałam "na później". Czytałabym na Twoim miejscu najpierw w oryginale, choć moim zdaniem Boy świetnie oplata w polskie słowa.
      serdeczności

      Usuń
  11. Przymierzam się do całości, ale na razie mnie ten cykl przeraża. :) Boję się, że nie podołam i odpadnę w pierwszej połowie pierwszego tomu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze trzeba próbować i myśleć pozytywnie. Może się spodoba i może właśnie to jest TO :)

      Usuń
  12. W filmie "Little Miss Sunshine" jeden z głównych bohaterów był uznanym badaczem literatury Proustan ; - ) Ja jednak nie jestem aż tak zachwycona jego dziełami, by analizować je linijka po linijce. Btw, świetny blog! Będę zaglądała tutaj częściej!

    OdpowiedzUsuń
  13. Ja należę do grona wielbicieli Prousta i jego prozy, za jej gęstość, niespieszność, że pozwala się smakować, kawałek po kawałeczku :) Pozdrawiam najserdeczniej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małgosiu, mogę sobie jak najbardziej wyobrazić i zrozumieć, dlaczego twórczość Prousta jest Tobie bliska :) Pokrewne dusze i podobna wrażliwość, ot co :) Serdeczności

      Usuń
  14. Mnie uwiódł Proust jeszcze w liceum, ale tylko pierwszym tomem - czyli właśnie tym :) Potem kilkakrotnie podchodziłam do lektury całości i zawsze zatrzymywałam się w trzeciej części. Nie dlatego, żeby była taka niestrawna, tylko wokół gromadziły się inne lektury, łatwiejsze w odbiorze, cieńsze, bardziej wołające jeść... i tak to odkładałam Prousta na bok. Ale czas na całość jeszcze przyjdzie!

    Jeśli natomiast zastanawiasz się, co ciekawe pisze Timemini wyżej, to powiem Ci od razu, żebyś nie musiała się uciekać do translatora - zrobiłam to, gdy wpadł kilka razy do mnie - otóż NIC ciekawego (zwykły spam)...
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesteś uparta jak podchodziłaś kilkakrotnie. Ja już po tym tomie spasuję :)

      Skasowałam ów spam, nie wiem czemu czasami się przedostają w blogspocie i trzeba usuwać ręcznie. Wierzę,że nic ciekawego :)

      Usuń
  15. Dla mnie "W poszukiwaniu..." jest lekturą moich ostatnich co najmniej 20 lat. Czytam, wracam, czytam dalej.. ( teraz będę wracać do Czasu Odnalezionego) Rozsmakowałam się w stylu pisania Prousta, Jego wnikliwości w obserwowaniu psychologii ludzkiej, pokazywaniu zawiłości miłości, Jego fascynacji muzyką malarstwem,architekturą, wreszcie wspaniale zarysowanym obrazem epoki, która przeszła już do historii. Jego oddanie Utworowi było tak ogromne, że jeszcze na łożu śmierci ( dosłownie kilka godzin przed jej nadejściem) dyktował Celeście poprawki do sceny śmierci pisarza w powieści!! I chyba to oddanie powoduje, że gdy wejdzie się do tego świata, nie ma odwrotu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za podzielenie się wrażeniami z lektury :)

      Usuń

Dziękuję bardzo za konstruktywne słowo pisane pozostawione na tym blogu. Nie zawsze mogę od razu odpowiedzieć, za co przepraszam.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Prowadząca bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.