Strony

29 listopada 2015

Marcin Brykczyński, Katarzyna Bajerowicz, Skąd się bierze miód.


Osobiście jestem pod ogromnym urokiem tej książki. Skąd się bierze miód nie tylko uczy, ale również zaprasza do zabawy. Ogromną zaleta tej książki są ilustracje i tekst wnoszący walory edukacyjne autorstwa Katarzyny Bajerowicz. Ukazanie pszczół w grafice nie jest tak zupełnie prostą sprawa jakby się można było wydawać. Potrzebna jest precyzja, dokładność i pomysł. W tej książce znaleźć można połączenie tych składników. Pszczoły ukazane są zarówno w swoim domostwie – ulu, jak i pośród kwiatów na łące. Tekst to świadome uzupełnienie ilustracji, z którego można się dowiedzieć, jaka jest różnica miedzy trutniami a robotnicami, kim jest Pszczela Matka, w jakich kierunkach latają pszczoły, skąd się bierze miód. Na osobne wspomnienie zasługują karty, na których znajdziemy wiedzę dotyczącą budowy pszczoły i kwiatu. Zebrane wiadomości ze świata nauki podane są w sposób dokładny, a jednocześnie prosty i przystępny dla dziecka. Wszystko ma tu swoje miejsce i nie ma zbędnego przeładowania. Dziecko potraktowane zostało jak partner, osoba, która chce czerpać wiedzę, szukać ciekawostek i inspiracji. 



Dodatkowym atutem książki są proste pomysły na zorganizowanie kreatywnej zabawy, które rodzice mogą zrealizować w domu wraz ze swoimi dziećmi (my próbowaliśmy). Oprócz tekstu Katarzyny Bajerowicz w książce odnaleźć można wierszyk autorstwa Marcina Brykczyńskiego, które również skłaniają do zabawy i szukania odpowiedzi na zadane w nich pytania na ilustracjach. 



To znakomita i wspaniale dopracowana książka, zarówno od warstwy graficznej jak i tekstowej.  Dziecko poszerza swój wiedzę, uczy się kreatywności, kształtuje spostrzegawczość. Bardzo dobra lektura dla dzieci. 



Marcin Brykczyński, Katarzyna Bajerowicz, Skąd się bierze miód, seria: Opowiem Ci mamo, wydawnictwo Nasza Księgarnia, wydanie 2015, stron 28, format 200x280mm, przedział wiekowy 0-6.

25 listopada 2015

Kathryn Harrison, Tysiąc drzewek pomarańczowych.




Tysiąc drzewek pomarańczowych jest powieścią Kathryn Harrison, w której zwraca szczególną uwagę na dzieje XVII- wiecznej Hiszpanii. Powieść opowiada o losach dwóch kobiet, które urodziły się w tym samym dniu, 4 lutego 1662 roku, ale w bardzo różnych środowiskach społecznych.  Francisca de Luarca jest córką kastylijskiego hodowcy jedwabników, a z kolei Marie Louise jest siostrzenicą samego Króla Słońce Ludwika XIV i pierwszą żoną Carlosa II (Karola II Habsburga). Mimo to, życie tych dwóch kobiet niezmiennie się przeplata. Francisca to wieśniaczka, Marie Louise to arystokratka, której życie musi być podporządkowane ustalonym wcześniej regułom. Pierwsza oskarżona o czynienie uroków i zaklęć, praktyk magicznych i czarnoksięskich, zazna upokorzeń ze strony Inkwizycji; druga, którą nie ujmuje wygląd zewnętrzny męża i od której oczekuje się bezowocnie narodzin dziecka, będzie żyła w złotej klatce na dworze hiszpańskim i zostanie uwikłana w dynastyczne rozgrywki. Francisca pozna smak zakazanej miłości do miejscowego księdza, Marie zostaje zmuszona do małżeństwa i będzie stopniowo traciła zdrowie. Uboga dziewczyna tęskni za krajobrazami swej młodości, za Kastylią. Marie nie znosi sztywnej etykiety hiszpańskiego pałacu, tęskni za pełnym światła i hałasu życiem dworskim Wersalu. Z przeszłością kojarzy się jej zapach drzewek pomarańczowych. Pałac również może być więzieniem, tak jak ponure lochy. 

Harrison zamiast opowiadać historię chronologicznie, przeskakuje z przeszłości do teraźniejszości i z miejsca na miejsce. Z równą łatwością dokonuje plastycznych opisów, tka i przenika opowieść dzięki zapachom, kontrastom, metaforom. Losy kobiet Harrison próbowała wpleść w obraz XVII-wiecznej Hiszpanii. Nie trzyma się jednak ściśle prawdy zawartej w materiałach historycznych i na potrzeby powieści zmienia nieco historię Marii Louise de Burbon. Co jest prawdą, a co nie – zaznacza na końcu książki. 

Nie znajdziemy w tej książce pośpiechu, a Harrison zadziwi czytelnika plastycznością opisów i zastosowaniem bogatego słownictwa. Rola tłumacza jest tu ogromna. Wiele miejsca poświęca życiu na hiszpańskim dworze, Inkwizycji i zalecanym przez nią torturom. Mnie jednak urzekły opowieści związane z hodowlą jedwabników i jedwabiem. Powieść jest złożona, wydaje się też przekonująca i zarazem urzekająca.



Kathryn Harrison, Tysiąc drzewek pomarańczowych, wydawnictwo Marginesy, wydanie 2015, tłumaczenie Mariusz Ferek, oprawa miękka ze skrzydełkami, stron 392.

22 listopada 2015

Marcin Brykczyński, Artur Nowicki, Co robią samoloty?




Co robią samoloty to kolejna książka przeznaczona dla dzieci w przedziale wiekowym 2-6 (tak wskazuje opis na okładce, choć na stronie wydawnictwa znalazłam że przedział jest 0-10), która ukazała się w serii Opowiem Ci mamo nakładem wydawnictwa Nasza Księgarnia. Z mojego punktu widzenia – jako rodzica – to jest to najsłabsza pozycja w tej serii, z jaką miałam do czynienia. Wraz z nią dotarła jeszcze książka o pszczołach, a z biblioteki mamy wypożyczoną książkę o żabach. Od razu widać, że w pozycji Co robią samoloty brakuje tekstu mającego walory edukacyjne. O żabach i pszczołach znakomicie opowiadała Katarzyna Bajerowicz. W książce o samolotach znajdziemy jedynie dość ubogi w wyrazie wierszyk autorstwa Marcina Brykczyńskiego. 



W dodatku wyobraźnia ilustratora w związku z samolotami okazała się nie mieć granic. Nie dość, że samoloty mają oczy (to już się czepiam, bo biorąc pod uwagę inne aspekty to można zaakceptować), ale jeden z helikopterów pali cygaro, inny pije napój przez słomkę, koń przewożony jest w powietrzu, wysoko w pobliżu zamku lata sobie smok, a traktory spadają na spadochronach (czego w żaden sposób nie może zrozumieć mój syn). Ilustracje są moim zdaniem przeładowane, a mimo to, że grafik starał się podzielić samoloty i śmigłowce według wypełnianych zadań (co było dobrym pomysłem), to jednak rodzic – laik nie znajdzie tu na kartach żadnej informacji o tym, jak dany, wyobrażony przez ilustratora samolot, nosi nazwę. Mamy, więc planszówkę z maszynami latającymi, ale która to lotnia, paralotnia, motolotnia i co miał ilustrator na myśli malując inne podobne, to ja nie całkiem wiem. Balon i podpisanego drona rozpoznałam. Nie ma podpisanych ani sterowców, ani samolotów pasażerskich (który to może Boeing czy może Airbus, może Concorde – przynajmniej po internetowych poszukiwaniach przypominają mi kształty tychże). Na ilustracjach nie ma ludzi, wszystkie czynności wykonują samoloty bądź samochody, ale co dokładnie wykonują to już trzeba zgadywać. Wierszyk Marcina Brykczyńskiego nic głębszego nie wnosi. Opowiada jedynie o przygodach Wilgi, którą spotykamy na każdej planszy. 



Zaznaczam, że mój czterolatek uwielbia tę książkę od momentu jak tylko rozpakowałam przesyłkę. Interesuje się wszystkimi maszynami – na moją zgubę, bo ja jestem zielona. Jeśli chodzi o samochody to chce, aby mówić mu, co to za znaczek widnieje na każdym mijanym samochodzie. W przypadku tej książki za każdym razem chce wiedzieć jak nazywa się każda z maszyn latających czy statek, na którym samoloty lądują czy startują. Dzieci nie dowiedzą się, jaka jest różnica między portem lotniczym a lądowiskiem. Rodzic to oczywiście wydedukuje na podstawie ilustracji. Dopóki nie sprawdziłam, to nie wiedziałam, że worek na patyku pokazujący kierunek i prędkość wiatru, to rękaw (dokładnie anemoskop). O ile można było dopisać na samochodzie "benzyna", czy na wielkim samolocie "pomoc humanitarna", o tyle wielkim ułatwieniem byłoby, aby dopisane były we właściwych miejscach, chociaż takie słowa jak: lotniskowiec, wodolot, poduszkowiec, odrzutowiec, aeroplan, hydroplan, szybowiec, myśliwiec, samolot gaśniczy, samolot rolniczy (czy jak to się nazywa), wieża kontroli lotów.



Zastosowanie właściwych pojęć i szerszych informacji nie byłoby absolutnie trudne w odbiorze dla dzieci. Można było to zrealizować, bo przecież w książce znajduje się plansza związana z historią lotnictwa i tam pojawiają się daty i nazwiska, a nawet mapa pierwszych lotów oraz plansza z prezentacją modeli, gdzie mamy wyszczególnione oznaczenia poszczególnych państw. Niestety w porównaniu z innymi pozycjami wydanymi w tej serii traci na walorach edukacyjnych. Dzieci, zwłaszcza chłopcy, będą ją być może lubić, ale dla rodziców stanie się owa książka być może utrapieniem. Jak dziecko ma się nauczyć opowiadać, jeżeli rodzic nie przekaże mu podstawowej wiedzy? A głupot przecież nikt z nas swojemu dziecku nie chce mówić. Osobiście szukałam informacji w zasobach Internetu, aby móc jako tako odpowiadać na pytania.

Z punktu widzenia rodzica, który ma za sobą ze swoimi dziećmi spotkania z wieloma pozycjami książkowymi i mimo że mój syn lubi tę książkę, nie mogę jednak z czystym sercem napisać, że to jest pozycja najwyższych lotów. Osobiście jestem zawiedziona i rozczarowana.



Marcin Brykczyński (tekst), Artur Nowicki (ilustracje), Co robią samoloty, wydawnictwo Nasza Księgarnia, wydanie 2015, seria: Opowiem Ci mamo,  liczba stron 28, format 200x280 mm.

21 listopada 2015

Sylvia Heinlein, Różowe środy albo podróż z ciotką Huldą.




Co to znaczy „normalność”? Taki, jaki powinien być. Czyli jaki? Czy nie zdarza Wam się użyć tego słowa? Złapałam się na tym, że powiedziałam do córki „usiądź normalnie”. A co to oznacza? Czy zbytnio nie nadużywamy tego słowa w życiu codziennym? Czy aby w każdym z nas nie ma nawet odrobiny wariactwa? Co to znaczy i czy nie używaliście w krytycznych rozmowach, aby zwrotu „jesteś nienormalna”? Czy będąc upośledzonym, ułomnym, naznaczonym w jakiś sposób przez chorobę genetyczną jestem osobą nienormalną?
 
Sara ma rodziców, ale ma też jedyną ciotkę Huldę, z którą bardzo jest związana. Mimo, że Hulda jest starszą siostrą mamy Sary, to tak naprawdę, jako osoba upośledzona nie może o niczym samodzielnie zadecydować. To mama Sary musi wyrazić swoją zgodę. Rolę opiekunki swojej siostry skrzętnie wypełniała od lat i z czasem uznała, że wie najlepiej, co jest dobre nie tylko dla ciotki Huldy, ale również dla jej córki Sary. Podejmuje decyzje nie pytając córki o zgodę w sprawach zakupu ubrań, doboru kolorów, zajęć z tenisa czy wyjazdu. Sara z początku poddaje się decyzjom mamy, potem jednak zaczyna walczyć. Przestaje godzić się na to, że mama zaczyna separować ją od ciotki Huldy i bez pytania jej o zdanie wymyśla dodatkowe zajęcia w środy. To, bowiem ten dzień tygodnia był zarezerwowany na spotkania Sary i ciotki Huldy w domu, w którym ta ostatnia mieszkała wraz z innymi podopiecznymi Klausa. W dodatku matka Sary chce przenieść Huldę, do domu opieki umiejscowionego na wsi. Nie jest to po myśli ani Huldy ani Sary, wobec tego postanawiają wyjechać…


Autorka znakomicie ukazała charaktery poszczególnych postaci. Mama Sary jest zapracowana, ciągle w biegu, ciągle nerwowa i uważa, że to ona tylko wie, co jest najlepsze dla Huldy i Sary. Zmęczona jest jednak ciągłą odpowiedzialnością za poczynania swojej starszej siostry. Ojciec Sary, mimo, że pracuje w domu, to cały czas spędza przy komputerze lub „wisi” na telefonie. W dodatku podśmiewa się z ciotki Huldy i jej przyjaciół. Sara jest dorastającą dziewczynką, która nie rozumie decyzji matki. Jest grzeczna, ułożona, ale to właściwie postanowienia matki zmuszają ją do zmiany stanowiska. Zaczyna kłamać i mimo wewnętrznego bólu i zagubienia, zaczyna walczyć, dorasta do buntu i wyrażania sprzeciwu. Ciotka Hulda mimo, że osoba upośledzona, myśląca wolniej, to nie ma psychiki dziecka. Dla niej wszystko jest proste, nie potrafi udawać, jest bezpośrednia, ale w trudnych, stresujących sytuacjach doznaje jednak ataku paniki. 




Różowe środy albo podróż z ciotką Huldą to wspaniała książka o przywiązaniu, miłości i inności. Znajdziemy w niej wiele prawd, myśli wygłaszanych przez ciotkę Huldę oraz humor. To mądra książka, pokazująca, że „normalność” można interpretować w różnym zakresie i że, nie należy nikogo pochopnie oceniać. Warto.



 Sylvia Heinlein, Różowe środy albo podróż z ciotką Huldą, wydawnictwo Dwie Siostry, ilustracje: Anke Kuhl, tłumaczenie: Tomasz Ososiński, oprawa twarda, stron 152, grupa wiekowa 8+

18 listopada 2015

Sven Nordqvist, Poznaj Pettsona i Findusa.



Czasem to w prostocie drzemią wielki czar i siła. 

Sven Nordqvist nie potrzebuje bowiem ani zbyt wiele słów, ani skomplikowanej historii, ani stosować zbyt jaskrawych kolorów w grafice, aby przekazać dokładnie to, co powinien. Stworzył serię książeczek o staruszku Pettsonie i jego kocie Findusie. Wraz z synkiem poznałam ich właśnie dzięki pierwszej z nich. 



Daleko od zgiełku wielkiego świata, na zapadłej prowincji, wśród pól i łąk leży maleńkie gospodarstwo Pettsona. Mieszkają w nim również kot Findus, kury, krowa. Findus jest nadzwyczajnym kotem, bo mówi i nosi ogrodniczki w zielone paski. Pewnego dnia Findus wymyśla nową zabawę. Zadaniem Pattsona jest odnalezienie wszystkich ukrytych rzeczy na terenie gospodarstwa. Odwiedzają więc kurnik, stolarnię, warzywnik i kończą poszukiwania w kuchni. Efektem tych ostatnich są naleśniki, które wyśmienicie smakują, gdy siedzi się w ogrodzie. 



To oczywiście książeczka adresowana do najmłodszych czytelników, ale swoją prostotą oczaruje również dorosłych. Jest idyllicznie, sielsko, przyjemnie, choć zapewne nie wszystkie dzieci będą wiedziały co to wychodek czy drewutnia. Warto bliżej zaznajomić swoje najmłodsze dzieci z książeczkami wchodzącymi w skład serii.   
 


Sven Nordqvist, Poznaj Pettsona i Findusa, wydawnictwo Media Rodzina, wydanie 2015, przekład Magdalena Landowska, oprawa twarda, stron : 7 rozkładówek + okładka, format 170x170 mm, seria książek: Pettson i Findus.