Strony

30 sierpnia 2009

Pascal Laine, Koronczarka.

Wydawnictwo Replika
wydanie 2005 r.
Tłumaczenie: Moderski Jerzy
ISBN: 83-917361-5-7
Stron: 115

„Koronczarka” to książka, która tytułem i treścią nawiązuje do obrazu Jana Vermeera. Ukazuje on młodą, cnotliwą kobietę przy wykonywaniu koronek. Dziewczyna temu zajęciu jest zupełnie oddana. Skoncentrowana na swojej pracy, wzrok ma spuszczony i skupiony na miniaturowym warsztacie pracy. Nic nie jest w stanie ją rozproszyć i oderwać od pracy.

Bohaterką jest prosta dziewczyna o imieniu Pomme, wychowana na francuskiej prowincji jedynie przez matkę, która będąc kelnerką w pobliskim barze parała się też prostytucją. Obie żyły z dnia na dzień. Pomme jak matka przyjmowała bez buntu wszystko, co przynosi jej los. Niczym się nie przejmowała ani wyglądem, ani pracą, ani brakiem zainteresowań. Nie ma osobowości, nie ma indywidualności. Dla obserwatorów jest nijaka i budzi współczucie u czytelnika. Nie daje poznać swojego wnętrza. Wydaje się, że jest to dziewczyna pusta, bez planów na przyszłość, ambicji czy marzeń. Jest to dziewczyna, która nie ma własnego zdania. Unika również konfrontacji z ludźmi. Jest uległa i ustępliwa wobec innych. Taka niewinna gąska. Pracuje jako fryzjerka czy też jak sama określa wizażystka. To dzięki tej pracy poznajemy jakiś namacalny dowód egzystowania Pomme. Jej przyjaźń z Marylène trwa krótko, podobnie jak jej miłość do Aimerego. Żadne z nich nie wytrzymuje z Pomme. Powoli przeszkadza im nijakość i uległość dziewczyny. Pomme nigdy nie zadaje pytań, nigdy niczemu się nie dziwi ani nie czuje zaskoczona. Dla Aimerego jest po prostu mdła. Z czasem ma na nią alergię. Rozstaje się z Pomme bez większych emocji. Kobieta nie robi mu żadnych wyrzutów. Pakuje swoje rzeczy bez awantury.

Wydaje się jednak, że Pomme wszystko wewnętrznie przeżywa. Nic nie pokazuje na zewnątrz. Po rozstaniu z ukochanym przestaje jeść i chudnie.

Pascal Lainé opowiada historię Pomme specjalnym językiem. Pisze z ironią, a w niektórych słowach zawarta jest gorycz. Powoli i w przekorny sposób odkrywa tajemniczość i piekno takich dziewcząt jak Pomme. Za książkę otrzymał prestiżową nagrodę Goncourtów, a w 1977 roku na podstawie powieści powstał film, który odnosi sukces.



Jan Vermeer (1632-1673)
Koronczarka
koło 1669-1670, Paris, Musee du Louvre
olej na płótnie naklejonym na deskę
źródło

29 sierpnia 2009

Marika Krajniewska, Papierowy motyl.


Wydawnictwo Novae Res
ISBN: 978-83-61194-17-0
liczba stron: 156

„Papierowy motyl” to książka smutna i bardzo wzruszająca. Podkreśla, bowiem kruchość ludzkiego życia. Uczy, że każda godzina, minuta i sekunda są ważne. Nigdy nie możemy być, bowiem pewni tego, co przyniesie nam kolejny dzień.

Jeśli mielibyśmy wymienić chorobę, która powoli, w okrutny sposób zabiera nam ukochaną osobę, to na pewno każdy z nas pomyśli o nowotworze. Rzadko, kiedy chorobę te udaje się pokonać. W książce z chorobą nowotworową walczy córeczka Lidii, pięcioletnia Sonia. Jest to białaczka, zwana inaczej leukemią. Lidia za wszelką cenę stara się uratować córkę przed śmiercią. Jest samotną matką, która w trzecim miesiącu ciąży dowiadując się, że jej ukochany ma żonę i dziecko w Londynie, postanawia zerwać z nim wszystkie kontakty. Mimo to ów mężczyzna przez pięć lat nieustannie, co kilka tygodni wysyła jej smsy.

Lidia nie może liczyć na pomoc rodziny, ponieważ wychowała się w domu dziecka. Przez Internet poznaje panią Zofię, która z biegiem lat staje się nie tylko opiekunką i gosposią, ale i prawdziwą podporą dla Lidii i jej córeczki. Wsparcie dostaje również od odnalezionej po wielu latach przyjaciółki z bidula Hanki, która też ma swoją życiową, tragiczną historię. Lidka zarabia jako tancerka erotyczna w klubie nocnym. Dzięki temu stać ją na potrzeby materialne, ale przede wszystkim na leczenie małej Sonii. Dopiero z czasem, gdy szuka dawcy do przeszczepu szpiku dla córeczki, odkrywa swoją przeszłość i poznaje siostrę swojej matki, ciotkę Karolinę Smith. Matka urodziła ją jako niespełna szesnastolatka. Wbrew niej odebrano jej dziecko i umieszczono w bidulu, gdzie miało znaleźć nowych rodziców. Lidia dowiaduje się również, że jej matka zmarła jako osiemnastolatka na ostrą białaczkę.

Czy mała Sonia pokona chorobę? Aby się dowiedzieć, należy sięgnąć do książki Mariki Krajniewskiej. Nie jest to literatura łatwa. Nie ma tu pytań do Boga o przeznaczenie, a ni rozważań na temat śmierci. Książka rozpoczyna się mocnym akcentem. Czuje się jednak siłę walki i niepodawania się. Nie ma rezygnacji. Autorka podkreśla, że ludzie mający dzieci zdrowe, nawet nie zdają sobie sprawy, jakie mają szczęście. Zapominają o tym, co jest najważniejsze i z czego powinni się cieszyć. Sama czytając książkę, patrzyłam na moją małą córeczkę i ze strachem myślałam, a co by było gdyby….

Tytułowy papierowy motyl jest, więc symbolem delikatności i kruchości ludzkiego życia. .

Groch Jakub Erik, Łazik i Klara.


Wydawnictwo Replika
ISBN: 83-60383-02-2
Stron: 78

Książeczka dla dzieci pełna ciepła i uroku. W dodatku pięknie wydana ze wspaniałymi ilustracjami Luboslawa Palo utrzymanymi w rdzawobrązowej tonacji barw. Książeczka w myśl dedykacji jest przeznaczona dla wszystkich dzieci małych i dużych. Wszyscy dorośli byli, bowiem kiedyś dziećmi, choć nie wszyscy o tym pamiętają.

Na książeczkę składa się siedem bajek, a raczej łatwych powiastek filozoficznych, których bohaterami są mały, rudy piesek Łazik i mała dziewczynka Klara. Piesek szukał domu. Szczęśliwe miejsce znalazł u Klary. Kiedy wchodzi do domu, zawsze może wyjść. A kiedy wyjdzie, Klara może na niego czekać w środku. Wszystkie bajki czegoś uczą. Jest to świat przyjaźni opartej na prostych gestach, gdzie wydaje się, że nawet słowa są zbędne. Nic nie warte jest ubranie, bo nie szata zdobi człowieka. Przyjaźń jest lepsza niż sława. Nie należy też wszystko robić według zegarka, bo życie bez odliczania czasu również ma swój urok. Należy tez pamiętać, że prawdziwa magia jest w nas samych. To od nas zależy jak spędzimy każdy dany nam dzień.

Bajki o Łaziku i Klarze pozwalają powrócić dorosłym do świata dzieciństwa. Natomiast dzieciom pozwolą zrozumieć podstawowe prawdy przyjaźni i prawdziwych wartości.

Książka napisana jest prostym i nieskomplikowanym językiem, bez rozbudowanych zdań. Moim zdaniem nadaje się też do nauki samodzielnego czytania dla dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

27 sierpnia 2009

Jun'ichi Watanabe, Za kwietnymi polami.


Wydawnictwo Prószyński i S - ka
Tytuł oryginału: Beyond The Blossoming Fields
ISBN: 978-83-7648-180-7
Liczba stron: 328

Jest to bardzo dobra powieść biograficzna o Ginko Ogino, pierwszej kobiecie, która została lekarką w dziewietnastowiecznej Japonii. Bohaterkę Gin poznajemy, gdy ma niespełna dziewiętnaście lat i powraca chora po trzech latach do rodzinnego domu w Tawarase. Jako szesnastolatka wyszła za mąż za Kanichiro, najstarszego syna bogatej chłopskiej rodziny Inamurów z pobliskiej wsi Kawakami. Było to małżeństwo aranżowane. W domu męża nie czuła się zbyt dobrze będąc pod okiem surowej teściowej. Cały czas musiała być w pogotowiu, aby zaspokoić potrzeby męża. Nie miała czasu na przyjemności. Musiała spełniać rolę żony tak jak to czyniło tysiące innych japońskich kobiet. Niestety mąż zaraził ją chorobą weneryczną – rzeżączką. W rodzinnym domu znajduje podporę głównie w matce Kayo i siostrze Tomoko. Postanawia się rozwieść. Za rozpad małżeństwa obarczono jednak Gin. Do końca życia Gin nie będzie mogła wybaczyć byłemu mężowi.

Kobieta szuka ukojenia w książkach. Mannę czasem głód wiedzy coraz bardziej Mannen niej narasta. Choroba jednak postępuje. Dzięki doktorowi Mannenowi zostaje przyjęta do nowoczesnej kliniki w Tokio. Tam po raz pierwszy przechodzi prawdziwe ginekologiczne badanie, ale przeprowadzone w sposób niedelikatny przez mężczyzn. Jest to dla niej szokiem, a jednocześnie staje się motywem do silnego postanowienia zostania lekarką. Rodzina jednak nie popiera jej wyboru, a matka wyraża zgodę, gdy Gin ma dwadzieścia dwa lata w roku 1873.

Młoda kobieta wyjeżdża do Tokio, by tam zacząć powoli wspinać się po szczeblach nauki. Na początku jest to szkoła Yorikuniego, potem pięcioletnia Tokajska Szkoła Normalna dla Kobiet, w której zmieniła imię Gin na Ginko, a następnie Szkoła Medyczna Kojuin. W tej ostatniej Ginko była jedyną kobietą, a od mężczyzn zaznała wielu szykan. Po ukończeniu szkoły przez kilka lat walczyła o to, aby mogła przystąpić do egzaminów lekarskich. To dzięki determinacji i silnej woli udało jej się to z powodzeniem. Otwiera swoją pierwszą klinikę i powoli zyskuje szacunek ludzi.

W tym wszystkim zawsze towarzyszy jej choroba i jej remisje. Nie poddaje się jednak i walczy. Będąc dojrzałą kobietą zostaje chrześcijanką, a potem poślubia o trzynaście lat młodszego Shikatę. Właściwie jest to pewna granica rozwoju jej kariery zawodowej. Poświęca ją dla męża, wierząc w jego utopijne marzenia.

Książka ta to nie tylko rys życia Ginko Ogino, ale również charakterystyka sytuacji kobiet w dziewiętnastowiecznej Japonii. Kobiety miały za zadanie jedynie rodzić dzieci i służyć mężowi. Po trzech latach od zawarcia małżeństwa, gdy jeszcze nie było dzieci, to kobietę uważano za bezpłodną. Kobieta nie miała praw. O nie walczyła również Ginko Ogino w różnych organizacjach. Sama, aby zostać lekarzem musiała zrezygnować z rodziny, która przestała utrzymywać z nią kontakt poza siostrą Tomoko. To również książka o zmianach, jakie następowały z biegiem lat w Japonii w ramach właśnie statusu kobiet i ich edukacji. Znajdujemy w niej pełno dat i mowa jest o dokumentach, jakie wywołały wielkie przemiany. To również fragmenty z historii Japonii. Warto przeczytać.

23 sierpnia 2009

Michał Witkowski, Margot.



Świat Książki
Premiera 25 sierpnia 2009 r.

Nie będzie to recenzja pełna peanów na cześć autora i książki. Owszem początek tematycznie ciekawy – świat tirowców, o czym mało w polskojęzycznej literaturze. Wraz z upływem stron jednak byłam coraz bardziej rozczarowana. To taki misz – masz. Poznajemy więc nie tylko Margot wychowaną w domach dziecka i poprawczaku, ale również Asię od Tirowców, która jest porównana do Magdy Buczek. Czytamy też o zapleczu niby show-biznesu przełomu lat 2008 i 2009 Waldka Mandaryny i Starzejącej się Gwiazdy, gdzie spotkać można także wymienione postacie: Dodę, Górniak, Roberta Leszczyńskiego, Grażynę Torbicką i innych.

W tym wszystkim oprócz odwołania się w mottcie do „Metamorfoz” Owidiusza, nic nie pobudza do refleksji. Jest płytkie i miejscami wręcz żenujące w swym wyrazie.

Nie jestem, bowiem zwolenniczką literatury wyuzdanej, pełnej wulgaryzmów i slangu jaki istnieje w półświatku. Nie bawi mnie również czytanie paszkwili na temat babci, która słucha Radia Maryja i ogląda Telewizję Trwam czy też na temat księdza – mięśniaka z uśmiechem ze sklepu Mango, który lubi chłopczyków (i dziewczynki), a zamiast „pochwalony” mówi „pochwa” i zamiast „Łaska” mówi „Laska Pana Naszego Jezusa Chrystusa”, a na terenie plebani pozwala istnieć nocnemu męskiemu klubowi. Nie rozśmieszyła mnie Sekta Czcicieli Świętego Napletka, która utrzymuje, że Chrystus jest pochowany w Licheniu wraz z Matką Boską.


Czytając książkę miałam niestety wrażenie, że jest ona nastawiona na masowego odbiorcę i zdobycie łatwego zysku i poklasku. Pisana jest językiem łatwym, wręcz podwórkowym, zdaniami krótkimi, bez żadnych tam uniesień. Książka na pewno bulwersuje i moim zdaniem jest kontrowersyjna. Może nie rozumiem literatury, ale ewidentnie to nie moje klimaty.

21 sierpnia 2009

Lucy Maud Montgomery, Spełnione marzenia.


Wydawnictwo Literackie

Kocham świat, jaki stworzyła Lucy Maud Montgomery w swoich książkach! Jest to kraina pełna ciepła, urokliwych krajobrazów i domków, ludzi o różnych charakterach i życiowych perypetiach. Nowo wydana książka autorstwa tej pisarki znów przyciąga swym czarem. To zbiór opowiadań przestawiających losy sąsiadów państwa Blythe. Akcje opowiadań dzieją się oczywiście na Wyspie Księcia Edwarda w okolicach Glen St. Mary. Mimo że każde z nich poświęcone jest innej historii i bezpośrednio nie dotyczą ani Anny ani Gilbertha, to napotkać w nich możemy odwołania do rodziny Blythe. Wszyscy bohaterowie cenią sobie doktora Blytha, podziwiają stroniącą od plotek i zawsze szykowna Annę oraz dobrze wychowane dzieci. Wielokrotnie wspominana jest Zuzanna Baker jako źródło wszelkiej wiedzy na temat tego, co się dzieje w okolicy.

Są to opowiadania o różnych odmianach miłości: od pierwszego wejrzenia; powoli wzrastającej; pamiętliwej; niespełnionej w przeszłości; spełnionej po latach; na nowo odkrytej; miłości do dzieci. Mowa jest również o braku uczucia wśród ludzi dorosłych, o małżeństwach zawieranych tylko dla pieniędzy.

Faktem jest, że czytając książkę miałam czasami wypieki na twarzy. Nic na to nie poradzę, że aż tak lubię czytać Montgomery. Polecam wszystkim miłośnikom Ani z Zielonego Wzgórza oraz tym, którzy chcą odpocząć od trudów dnia codziennego.
Odsyłam również do biografii Lucy Maud Montgomery autorstwa Mollie Gillen.

18 sierpnia 2009

SU TONG, Zawieście czerwone latarnie.


Wydawnictwo MG

Na książkę składają się trzy opowiadania: tytułowe „Zawieście czerwone latarnie”, „1934 przemija” i „Rodzina opium”.

Pierwsze opowiadanie bardzo mnie zauroczyło. Przeniosłam się w spokojny, acz pełen zawiłości świat schyłku lat 20. chińskiego bogatego domu gdzieś na chińskiej prowincji. Po samobójstwie ojca dziewiętnastoletnia Lotos porzuca studia. Macocha do wyboru pozostawia jej, bowiem małżeństwo albo pracę. Lotos wybiera pierwszą opcję. Zostaje konkubiną, Czwartą Panią bogatego Chena Zuoqiana. Nie wiedzie tam lekkiego życia. Stacza słowne utarczki z pozostałymi konkubinami, służąca próbuje rzucić na nią klątwę. Powoli Lotos popada w obłęd. Dodać do tego jeszcze należy tragedię, jaka rozegrała się w ogrodzie. Opowiadanie zaciekawia. Warto nadmienić, że powstał film pod tym samym tytułem.

Niestety drugie opowiadanie przemęczyłam, a trzecie właściwie niedokończyłam czytać. Owe dwa ostatnie w ogóle mi się nie podobały. Nie lubię książek ani opowiadań pisanych w takiej konwencji. Charakteryzują się destrukcyjnym tłem, budzą odrazę, kojarzą się z wszystkim, co amoralne i okrutne.

“1934 przemija“ narrator występuje w pierwszej osobie. Opowiada historię swojej rodziny cofając się do roku 1934: ojca, babki Jiang, jej męża Chena Baoniana, wuja Dingo i konkubiny swego dziadka, zwanej małą kobietą Huanzi.

“Rodzina opium” znów rozgrywa się w Klonowej Wiosce i pisana jest tym samym stylem. Owe dwa opowiadania czyta się ciężko. Są przygnębiające i pełne nienawiści, choć opowiadają o relacjach międzyludzkich.

16 sierpnia 2009

Marian Fuks, Mój wiek XX. Szkice do memuarów.


Są to wspomnienia prof. dr hab. Mariana Fuksa, miłośnika historii i muzyki. Jest on autorem licznych publikacji. Współpracował z wieloma czasopismami, encyklopediami, a sporadycznie z radiem i telewizją. Pisał na tematy dotyczące między innymi wojskowości, historii prasy, historii Żydów w Polsce i na świecie oraz ich udziału w nauce i kulturze. Wiele publikacji poświecił muzyce. Doktorat uzyskał za pracę Problematyka polskiego czasopiśmiennictwa wojskowego w latach 1918–1939. W roku 1978 habilitował się na UW, przedłożywszy pracę Prasa żydowska w Warszawie 1823–1939. Od dzieciństwa interesował się też muzyką. Prof. Fuks odnalazł w 1963 roku miejsce urodzenia Stanisława Moniuszki w Ubielu na Białorusi. Zorganizował tam jedyne na świecie Muzeum Moniuszkowskie. Powstało też wiele artykułów poświęconych twórczości Moniuszki, Chopina, Szymanowskiego, Beethovena i innych. Od wielu lat współpracuje z Filharmonią Narodową w Warszawie, gdzie jak podkreśla, ku swojej radości jest zapraszany na każdy koncert.

Profesor Fuks wspomina swoje dzieciństwo, młodość, czasy wojny. Ciekawe są jego zapiski dotyczące aresztowania i osadzenia w sowieckich więzieniach i łagrach. Uwolniony został w wyniku umowy generała Sikorskiego z rządem sowieckim. Dwa lata spędził w przyjaznej atmosferze na uralskim osiedlu Inzer. Walczył następnie w szeregach 1 Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Holocaust pozbawił go rodziny: rodziców i dwóch sióstr oraz wielu krewnych, znajomych i przyjaciół.

W wojsku pozostał do roku 1967. W tym czasie ożenił się, a na świat przyszły dzieci. Od 1968 r. jest natomiast pracownikiem naukowym Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Przez dwa lata był jego dyrektorem, a następnie przez 20 lat redagował kwartalnik „Biuletyn ŻIH”.

Nie jest to typowa autobiografia, która pozwalałaby poznać autora w przekroju zachowującym czas: od urodzenia po dzień dzisiejszy. Książkę tę można, bowiem czytać nawet od środka, bo każdy rozdział poświecony jest pewnemu zagadnieniu. Jest to pozycja ciekawa, w której dużą rolę odgrywają również fotografie oraz fragmenty z prac prof. Fuksa. Autor wspomina smutne czasy wojenne. Czasami jednak szkice są napisane z przymrużeniem oka i z pewną dozą humoru. Czyta się je z przyjemnością, tym bardziej, że pisanie profesora charakteryzuje tak zwane „lekkie pióro”.

14 sierpnia 2009

Wojciech Bobilewicz, Trzy filiżanki Etiopii. W krainie zatrzymanego czasu.


To już druga bardzo ciekawa pozycja podróżnicza na temat Czarnego Lądu, którą w ostatnim czasie przeczytałam. Dodajmy, że obie obok pozycji Kazimierza Nowaka "Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd", ukazały się nakładem Wydawnictwa Sorus. Podkreślam, że podobnie jak poprzednia książka również i ta zasługuje na uwagę. Pełno w niej osobistych zapisków, wrażeń, naturalnych uniesień. Po za tym lubię książki, które zawierają bogatą bazę fotograficzną, a ta również do nich należy.

„Trzy filiżanki Etiopii” powstały dzięki podróży autora Wojciecha Bobilewicza do Etiopii, który odbył nią w 2003 roku wraz z trzema współtowarzyszkami: Sylwią, Magdą i Agnieszką. Jest to swego rodzaju subiektywny przewodnik po tym kraju. Oprócz bowiem własnych doświadczeń z podróży, autor przytacza podstawowe dane o Etiopii, takie jak: waluta, czas, kalendarz, religia, języki, noclegi, dojazdy, transport, wynajem. Po za tym znaleźć w niej możemy rozmówki amaharsko - polskie. Bobilewicz odbył trzy podróże ze stolicy Etiopii Adis Abeby: na południe, na zachód i na północ. Ostatnią podróż autor przechorował (miał paratyfus i kłopoty ze spuchniętą nogą, zakażenie skóry wskutek ukąszeń owadów). Skrzętnie opisał swoją styczność z miejscową medycyną i lekarzami.

Uczestnicy podróż odwiedzili miasta i wsie etiopskie. Poznali zwyczaje okolicznych plemion: plemię Mursich w dolinie rzeki Omo, gdzie jest zwyczaj wkładania w dolne wargi kobiet glinianych krążków; plemię Hamerów, gdzie kobiety maja blizny na plecach od uderzeń witkami od mężczyzn na własne życzenie przed obrzędem trzykrotnego przejścia młodzieńca po grzbietach byków. Nota bene ów młodzieniec przez trzy miesiące był na przymuszonej głodówce, aby osiągnąć odpowiednią wagę do tego wyczynu. Plemię Gellebów wciąż oprawia skóry zwierząt w tradycyjny sposób, a charakterystyczną ozdobą ciała plemion Bumi jest skaryfikacja - nacinanie skóry w skomplikowane wzory geometryczne i krzywizny.

Bobilewicz zwraca również uwagę na etiopskie zabytki. Nie są one przechowywane ani w gablotach, ani w muzeach odpowiednio chronionych, a za odpowiednią opłatą można je zobaczyć i potrzymać np. ozdobny krzyż z XVI wieku. Autor zwraca uwagę na architekturę kościołów etiopskich. Charakteryzuje również głeboką wiarę Etiopczyków, jakoby Arka Przymierza była przechowywana na terenie Etiopii, w Aksum. Nikt jej nie wiedział oprócz jednego człowieka, który pilnuje Arki. Turyści wielokrotnie słuchaja modlitw mnichów w języku gyyz. Bobilewicz miał również możliwość wejść do klasztoru Debre Damo, do którego wstępu nie mają kobiety oraz zwierzęta tej płci oprócz kur i kotek. Wejście do klasztoru jest ponad 15 metrów nad ziemią. Uczestnicy podróży maja również możliwość odwiedzenia trzynastu (dwunastu o mniejszym kształcie plus trzynasty większy wybudowany dla patrona Etiopii świętego Jerzego) kościołów w Lalibeli połączonych systemem korytarzy.

Dzięki autorowi poznać można etiopską gościnność. Ludzie tam są życzliwi, zawsze uśmiechnięci i niezmiernie ciekawi różnorodnością kultur i obyczajów. Oczywiście „opieka” nad turystami to źródło zarobku dla miejscowych. Odwiedzając jednak plemiona, każde zdjęcie musiało być opłacone birami. Ludzie z plemion nie zatrzymują jednak pieniędzy dla siebie, wszystko oddają wodzowi. Podkreślić również trzeba jeszcze zróżnicowanie klimatu i krajobrazu Etiopii. Tylko w jednym jeziorze można kąpać się spokojnie, bowiem w pozostałych wodach kryją się cerkarie, które wkręcają się w skórę człowieka i z krwioobiegiem przedostają do narządów wewnętrznych.

Takie to oto ciekawostki można miedzy innymi znaleźć w książce Bobilewicza. Warto wiec przeczytać. Tytułowe trzy filiżanki wzięły swoją nazwę od trzech filiżanek kawy, które zawsze są serwowane w etiopskich domach. Należy wypić kilka łyków ze wszystkich trzech.

11 sierpnia 2009

Jake Morrissey, Geniusze Rzymu.


Wydawnictwo VIZJA&PRESS&IT

Pozycję tę nie czytało mi się łatwo. Może to natłok detali, może jednoczesny brak ilustracji, których ku mojemu rozczarowaniu nie znalazłam wiele w książce. Mimo to książka jest godna polecenia nie tylko historykom sztuki, ale również tym, którzy odwiedzą Rzym lub tym, którzy fascynują się włoską architekturą i rzeźbą.

Morrissey porusza w książce twórczość dwóch wielkich włoskich rzeźbiarzy: Giovanni Lorenzo Berniniego zw. Gianlorenzo i Francesco Borrominiego, właśc. Francesco Castelliego.

Autor przedstawia rywalizację tych dwóch artystów, ukazuje jak dzięki ich twórczości zmienił się Rzym pod względem architektonicznym i rzeźbiarskim. Przytacza teksty źródłowe ówczesnego czasu. Analizuje dzieła, jakie powstały dzięki Borrominiemu i Berniniemu. Czyni to z wielką wnikliwością. Porównuje ich działalność artystyczną. Wiekiem byli niemal rówieśnikami, bo dzieliło ich jedynie dziewięć miesięcy. Borromini nigdy nie był żonaty, uważano go nawet za homoseksualistę. Bernini nie stronił od kobiet, miewał kochanki i żonę, z która miał jedenaścioro dzieci (dziewięcioro przeżyło rodziców). Borrominiemu sława przychodziła z trudem, Bernini do wszystkiego miał smykałkę. To Bernini dostał kierownictwo nad pracami bazyliki świętego Piotra ku wielkiemu rozczarowaniu Borrominiego. To Bernini zarabiał kilkakrotnie więcej od Borrominiego, który pracował nawet charytatywnie. W końcu Borromini miał depresję i próbował się zabić. To również Bernini przeżył Borrominiego o trzynaście lat.

6 sierpnia 2009

Marek Edelman, I była miłość w getcie.


Wydawnictwo Świat Książki

Wspomnienia Marka Edelman ostatniego żyjącego przywódcy powstania w getcie warszawskim w kwietniu-maju 1943 roku poruszają. Są one krótkie i wybiorcze. Często urywają się w danym wątku. Edelman mówi, że może nie tak było, ale on tak to zapamiętał. Czytamy o odmianach miłości spotykanej w getcie. Edelman wymienia przypadki, gdzie, choć krótko ludzie byli szczęśliwi. Opowiada o ludziach, którzy dobrowolnie szli do wagonów dla bliskiej osoby. Podkreśla, że ludzie czerpali siły na życie i na walkę, dzięki temu, że nie byli sami. Mieli, z kim pić wódkę, rozmawiać, a nawet ratować. Nie stroni od dosadnych opowieści. Obok opowieści romansowych – o ludziach, którzy dzięki uczuciu właśnie w getcie przeżyli najpiękniejsze chwile swojego życia – nie brak również wątków poświęconych wyjątkowym relacjom między rodzicami i dziećmi. Zwraca uwagę, że nawet w najgorszych warunkach ludzie pozostają ludzcy, kochają się, pomagają sobie i tworzą wspólnotę.

Edelman obok powstania w getcie wspomina również powstanie warszawskie.

Wspomnień wysłuchała i spisała Paula Sawicka. Przedmowę napisał Jacek Bocheński. Pozycji towarzysza czarno-białe zdjęcia niepodpisane oraz mapa getta w Warszawie. Marek Edelman mówi, bowiem o ulicach, jak wyglądało getto, gdzie można było chodzić, gdzie był bazar. Na końcu książki odnaleźć można listę osób, które zapamiętał i których znał z imienia i nazwiska.

Wisława Szymborska, Tutaj.


Wydawnictwo Znak

Właściwie nie wiem czy powinno się pisać o twórczości wielkich poetów. Wobec takiej twórczości jestem maluczka, ziarnkiem wśród bezkresu tego świata.

Tomik zawiera dziewiętnaście wspaniałych wierszy wybitnej poetki. Pisze o rzeczach oczywistych, ale potrafi im nadać odpowiednie określenia. W słowach oswobadza uwięzioną myśl. Wiersze są lekkie i przyjemne w odbiorze. Co za ulga czytać Szymborską po wysłuchaniu bełkotliwych wiadomości w radiu czy telewizji. „Tutaj na Ziemi jest sporo wszystkiego”. „Żyjemy dłużej,/Ale mniej dokładnie/I krótszymi zdaniami”, bo żyjemy w biegu, szybko i bezboleśnie pogrążając się w głupocie. Pisze o zaborczej pamięci, portrecie bliskiej osoby też z pamięci, o tym co przynoszą sny. W wierszu „Metafizyka” zaznacza, że „Było, minęło./Było, więc minęło” nawet to że się jadło kluski ze skwarkami.

Wiersze warte zastanowienia i wielokrotnego przeczytania.

5 sierpnia 2009

Bogna Wernichowska, Kardy i kokardy: Opowieść o hrabinach Potockich.


Wydawnictwo MIK

Fabuła książki wydanej przez Małopolski Instytut Kultury, koncentruje się na okresie od końca XVIII wieku do lat pięćdziesiątych XX wieku. Bohaterkami są trzy przedstawicielki rodziny Potockich: Zofii z Branickich, Katarzyna z Branickich oraz Krystyna z Tyszkiewiczów. Każda z nich była inna, ale wszystkie trzy poświeciły się nie tylko rodzinie, ale również pracy charytatywnej i filantropijnej. Zarówno Zofia jak i Katarzyna miały aranżowane małżeństwa. Mimo to bardzo szczęśliwe, bowiem miłość współmałżonków przyszła po ślubie. Jedynie Krystyna i Andrzej, syn Katarzyny wzięli ślub z powodu prawdziwej miłości od pierwszego wejrzenia. Rodziny były przychylne młodym, toteż nic nie stało na przeszkodzie, aby takowy związek zawrzeć. Mniej szczęścia miał pod tym względem Adam Potocki, jedyne dziecko Artura i Zofii, które przeżyło dzieciństwo z narodzonej czwórki. Adam jako dwudziestolatek zakochał się w rozwódce z dzieckiem w Marii Kalergis, będącej w tym samym wieku. Pod naciskiem Zofii, Maria zwolniła ze słowa jej syna. Ten ożenił się ze swoją kuzynką Katarzyną. Mimo to korespondował z nią przez prawie 30 lat, a sama Katarzyna powiadomiła Marię o śmierci swego męża.

W takie to ciekawostki obfituje cała pozycja. Książka barwnie opisuje bale, przyjęcia, koncerty, pogrzeby i inne znaczące wydarzenia obyczajowe odnotowywane przez pamiętnikarzy i redaktorów rubryk towarzyskich a dotyczące rodziny Potockich. Wspaniale opisane są wnętrza Pałacu pod Baranami, toalety pań, obyczaje, normy zachowań i wychowania. Poznać można codzienne życie rodziny Potockich, czym się zajmowali, z czego czerpali dochody, na co wydawali pieniądze. Dowiedzieć się można jak wyglądały wesela, na ile osób, co dostawali państwo młodzi w prezencie ślubnym i gdzie spędzali miesiąc miodowy.

Autorka nie stroni również od przedstawienia czytelnikowi powiązań politycznych rodziny Potockich z zaborcami. Podkreśla również patriotyzm, pomoc dla rannych w okresie powstań i wojen. Przedstawia kobiety pełne romantyzmu, a jednocześnie kreuje je na bardzo silne jednostki. Zofia przeżyła śmierć trojga swoich dzieci, Katarzyna opatrywała rannych nie bojąc się krwi, Krystyna po zamordowaniu jej męża musiała sama wychować dziewięcioro dzieci, z których najstarsze w chwili śmierci ojca miało 18 lat, a najmłodsze 4 latka.

Książka zilustrowana jest materiałami z epoki – reprodukcjami portretów, rodzinnych zdjęć, rycinami Krakowa i Krzeszowic. Znakomita oprawa edytorska.

Polecam nie tylko miłośnikom XIX wieku.


*Tytułowy kard, to nazwa dzikiego karczocha, kiedyś bardzo popularnego.

3 sierpnia 2009

Kamila Shamsie, Sól i Szafran.


Wydawnictwo Red Horse

Przyznam się, że na początku ciężkimi się czytało, bo nie mogłam zrozumieć powiązań w drzewie genealogicznym rodziny Dard-e-Dil. Nie wiedziałam kto jest kim, z kim, dlaczego. Dodatkowo imiona w stylu Meher, Nasser, Najeeb, Akbar, Sulaiman czy Taimur nie były łatwe do zapamiętania. Wraz z upływem czytanych stron wszystko zaczęło układać się jednak w całość.

Poznajemy gawędziarkę Alinę, która wraca ze Stanów Zjednoczonych po skończonych studiach, najpierw do Europy, a potem do Pakistanu. Po licencjacie postanawia skończyć jeszcze dwuletnie studia magisterskie, aby zbyt szybko nie wchodzić w dorosłe życie. Ma dwadzieścia dwa lata i rodzina stara się jak może, aby wydać ją dobrze za mąż.

Jest to książka pogodna, pełna optymizmu, ale i tajemnic rodzinnych. Mrocznym sekretem arystokratycznej rodziny Dard-e-Dil jest klątwa nie-całkiem bliźniąt. Główna bohaterka Aliya również obawia się klątwy, bowiem na drzewie genealogicznym odkrywa, że jest połączona linią z Mariam Apą. Zjawia się ona w rodzinie Dard-e-Dilów tego samego dnia, w którym na świat przychodzi Aliya. Jest milcząca i tajemnicza, a więcej rozmawia z perfekcyjnym kucharzem Masoodem, który wyczarowuje niesamowite potrawy. Znajomość ta doprowadza nie tylko do miłości, ale i jednak do rodzinnego skandalu. Aliya nie przejmowałaby się tak bardzo, gdyby jej serce szybciej nie zabiło, gdy poznała Khaleela, mężczyznę o niższym pochodzeniu.

Aliya postanawia dowiedzieć się więcej o rodzinnej klątwie, trojaczkach nie-całkiem-bliźniętach, czy roli, jaką odegrała Taj. Chce zrozumieć, na czym właściwie polega rodzinna klątwa. Dodatkowo w historie rodziny wpleciony jest watek Podziału w roku 1947, powstania Pakistaniu, a w latach późniejszych Bangladeszu.
Tytułowe sól i szafran to nie tylko przyprawy. Mają one znaczenie i w miłości.