Może byłby to romans, jakich
wiele, gdyby nie tło historyczne, w jakim został osadzony. Akcja powieści
rozpoczyna się w lipcu 1914 roku tuż przed wybuchem I wojny światowej (wówczas nikt
oczywiście nie wiedział, że będzie kolejna tak potężna eksplozja konfliktu,
toteż nazywano ją potem Wielką Wojną), a kończy w lutym 1919 roku. Zacznijmy
jednak od początku. Jest lipiec, Londyn, wielki dom przy Belgrave Square, późny
wieczór. Pokojówka Flossie pomaga ubrać się dwudziestoletniej Lady Elizabeth
Ashford na bal zaręczynowy jej brata Edwarda. Lady Elizabeth w skrócie nazywana
Lilly nie zdaje sobie oczywiście sprawy ze swojego olśniewającego wyglądu,
którym oczarowany jest najlepszy przyjaciel Edwarda z Oksfordu, Robert Fraser. No
cóż, przecież, kiedy ostatni raz widział Lilly, ta miała niespełna trzynaście
lat. Młodzi zbliżają się ku sobie, ale idylliczną rozmowę przerywa matka Lilly,
surowa hrabina Halifax. Nie takiego kandydata, bowiem pragnie dla swojej wysoko
urodzonej córki. Cóż z tego, że Robert jest zdolnym, wykształconym chirurgiem,
ale przecież pochodzi ze slumsów, z najniższych nizin społecznych. Ach, te konwenanse i wysokie mniemanie o
własnej pozycji angielskiej arystokracji! Ani jednak Lilly ani Robert nie
zapomną o spotkaniu na balu. Gdy wybuchnie wojna, a Robbie zaciągnie się do
wojska i będzie służył we Francji, jako lekarz, dzięki korespondencji więź z Lilly
jeszcze bardziej się zacieśni.
Lilly wychowana w
arystokratycznym domu, od dzieciństwa przygotowywana była na to, aby poślubić
jakiegoś arystokratę i to takiego, który wybrany zostałby przez jej rodziców.
Marzyła o podróżach i studiach, a nigdy nie została posłana do szkół. Dzięki
namowom Roberta, to Edward znalazł dla niej nową guwernantkę Charlottę, z którą
Lilly bardzo się zaprzyjaźniała. Była dziewczyną zalęknioną, zawsze posłuszna
rodzicom i bała się zrobić ten odpowiedni krok. Szala się jednak zawsze kiedyś
przelewa, a gdy to następuje Lilly wybiera samodzielne życie i nie przyznaje
się do swojego pochodzenia. Jest jej ciężko,
ale największe życiowe doświadczenia młoda kobieta zdobywa na froncie we
Francji, acz będąc blisko Robbiego, służąc w WAAC (Women’s Army Auxiliary Corps
– pomocniczy Korpus Wojskowy Kobiet) jako kierowca ambulansu.
Wojenne tło staje się niewątpliwie
atutem powieści. Autorka umiejętnie potrafiła odtworzyć warunki sanitarne,
jakie panowały na froncie. Robbie pracuje po kilkanaście godzin dziennie, śpi
po parę godzin dopóki nie przywiozą kolejnych rannych, musi być zawsze sprawny,
musi też wybierać, który z rannych potrzebuje pomocy, a któremu żadna pomoc
medyczna nic nie przyniesie. Działa czasami jak robot. Z kolei praca Lilly również
jest wyczerpująca. Wraz z przyjaciółkami przewożą rannych z tyłów do polowego
szpitala. Kursy odbywają się kilkanaście razy dziennie, karetki są nieustannie brudne
od fekalii i krwi rannych. Dziewczyna przygotowuje samochód do trasy, jak
wszyscy znosi trudne warunki bytowe, marzy o wypiciu gorącej herbaty, zimą
odmraża ręce i ciągle na trasie grozi jej niebezpieczeństwo ostrzału. Ta
niepewności i grożące jej niebezpieczeństwo doprowadza Robbiego niemal do
szału.
Francuski romans to powieść czyta się szybko, bowiem
oderwać to się do niej nie można. Dwa dni i przeczytana w moim domowym
rozgardiaszu. Na pewno odnaleźć tu można wiele emocji i nic tak nie pobudza wyobraźnię jak plastyczne opisy. Dobrym zabiegiem było dodanie na końcu książki słowniczka
zestawiającego zawarte w powieści skróty organizacji, służb, a także
stosowanych określeń. Autorka dodała również informację od siebie, co skłoniło
ją do umieszczenia losów Lilly w czasie Wielkiej Wojny i skąd czerpała
wiadomości na temat kobiet będących kierowcami ambulansów na froncie. Co
ciekawe, na okładce przeczytać można, że dalsze losy bohaterów pojawią się już
wkrótce w kolejnej książce autorstwa Jennifer Robson. Czyżby chodziło o
Charlottę i Edwarda? Zapowiadałoby się niezwykle ciekawie.
Jennifer Robson, Francuski romans, wydawnictwo Imprint, Dom wydawniczy PWN, wydanie sierpień 2014, tytuł oryginalny: Somewhere in France, tłumaczenie Anna Studniarek, okładka miękka, stron 356.
STRONA AUTORKI
Co mnie pociąga w tym romansie, to okładka :)
OdpowiedzUsuńA co mnie dziwi, to wydawnictwo. PWN takie rzeczy publikuje?
To Dom Wydawniczy PWN, na niego składa się teraz kilka wydawnictw. Ta ksiązka sygnowana jest wydawnictwem Imprint. Romanse wydawane są nie tylko przez Harlequin. I dobrze, w końcu jest jakaś szersza baza :)
Usuń:)
UsuńHistoria wydaje się być całkiem romantyczna. Żałuję, że jestem biedna jak mysz kościelna i nie stać mnie na każdą książkową zachciankę.
OdpowiedzUsuńBardzo spodobała mi się okładka tej książki, a i z Twojej opinii wynika, że to klimatyczna książka. Jestem na tak :)
OdpowiedzUsuńTa książka czeka u mnie w kolejce na przeczytanie! nie mogę się już doczekać tej lektury, mam nadzieję, że spodoba mi się tak samo, jak Tobie :)
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com
Mam nadzieję, że ta książka ma rzeczywiście mocno rozbudowane tło społeczno-obyczajowe i historyczne. Ciągnie mnie do niej, a jednocześnie boję się, że znakomita okazja, by opisać społeczeństwo brytyjskie w przededniu wojny i w jej ogniu, stosunki międzyklasowe, została spłycona i zdominowana przez romans i wahania dziewczyny w stylu "chcę, ale się boję" :) Dokładnie jak ja, gdy patrzę na tę książkę i waham się, czy ją czytać :):)
OdpowiedzUsuńAż tak MOCNO, z naciskiem na "mocno", to raczej nie :) Ale uważam, że jest to zrobione bardzo dobrze :)
UsuńW takim razie jestem Ci niezwykle wdzięczna za przeważenie szali z "boję się" na "chcę" :) :) :)
UsuńWłaśnie skończyłam czytać. Bardzo mi się podobała, właśnie ze sposobu ukazania I wojny światowej, tak jakby od kulis...
OdpowiedzUsuńto dobre określenie :)
Usuń