Strony

28 grudnia 2013

Renata L. Górska, Historia kotem się toczy.

Od jakiegoś czasu unikam czytania powieści napisanych przez obecne polskie pisarki. Jak już sięgam po coś to bardzo rzadko i po dłuższym zastanowieniu. Mam również wrażenie, że większość blogerów opiniując owe powieści nie pisze prawdy. Zazwyczaj są to pochlebne, o ile nie bardzo pochlebne, notki, gdzie mam do czynienia z rodzajem wzniosłych „achów”, „ochów”. Szczere opinie to jedynie jakiś minimalny procent. Zdaję sobie sprawę, z czego to wynika. Większość blogerów zna dobrze polskich autorów, powstają przyjaźnie mniejsze bądź większe, grupy wsparcia na ich stronach, blogach i fb. Niestety, moim zdaniem owa bliższa zażyłość wpływa potem na zniekształcenie opiniującego daną książkę. Co więcej są czytelniczki – fanatyczki, które w imię tejże przyjaźni, potrafią stawać w obronie autorki, dobierając odpowiednio kąśliwe słowa w komentarzach pod ukazującymi się dość sceptycznymi w stosunku do książki postami. Rodzi to oczywiście ostre dyskusje. Proszę jednak  nie mylić normalnych opinii od tych mających na celu dyskredytowanie i obrażanie autora książki. Kolejna sprawa to postawa samych autorek, które w większości (podkreślam, że nie wszystkie) są bardzo miłe przed przysłaniem egzemplarza recenzenckiego, a ich postawa zmienia się o przysłowiowe sto osiemdziesiąt stopni, gdy przeczytają, że coś jednak się nie podoba. Mogą też zdarzyć się maile do autorki bloga w rodzaju - po co czyta książki, jak w ogóle się nie zna i pisze głupoty. Wybaczcie, ale nie potrafię pisać wbrew swojemu sumieniu. Po co bowiem prowadzić bloga i wypowiadać się na temat nowości wydawniczych, jeżeli dominuje zakłamanie? Nigdy tego pojąć nie zdołam. Czy krytyka nie może być również pozytywnie postrzegana? 

Dochodząc do sedna sprawy. Autorkę powieści Historia kotem się toczy poznałam wirtualnie dzięki wynalazkowi fb. Bardzo sympatyczna osóbka. Ba, nawet przeczytałam wcześniej książkę jej autorstwa Błędne siostry, która zresztą bardzo mi się podobała. Dość niedawno, na blogach książkowych zaczęły się ukazywać dość entuzjastyczne recenzje na temat nowej powieści Renaty L. Górskiej. Moja ciekawość zwyciężyła i podjęłam decyzję. Dość jednak sceptycznie i niejako z uprzedzeniami sięgnęłam po powieść. Teraz zwalam to na karb świątecznego szału, przesycenia i zmęczenia, ale na początku rzeczywiście przeczytałam tylko z piętnaście stron i książka przewalała się z szafki na łóżko i na powrót. Nie omieszkałam oczywiście podczytywać czegoś innego. Aż do wczoraj. W końcu przecież trzeba wyrazić swoją opinię, o ile się do tego zobowiązało. Koniec końców położyłam się spać w okolicach drugiej w nocy po przeczytaniu całego tekstu. Krótko pisząc, o tym co cechuje Historię kotem się toczy: świetnie nakreślona fabuła, wspaniały styl i bogate słownictwo, a w dodatku bardzo dobre połączenie kilku wątków. To uwielbiam.

Bohaterka powieści, a zarazem główna narratorka - Ada Gawron - kobieta po czterdziestce i po życiowych przejściach, sprawdzająca się w pracach typu hand made, w niezłych tarapatach finansowych i mieszkaniowych - naprawdę da się lubić. Mimo złośliwości i ciętego języka, bardzo też polubiłam jej teściową – Janinę Gawron. Niewątpliwie wpływ miała śląska gwara, jaką starsza pani posługuje się w mowie. Janina to prawdziwa ślązaczka, mieszkanka Kasztelowa, która na pewno nie da sobie w kaszę dmuchać, a mimo wszystko jest kobietą o miękkim sercu. Ada wiele lat temu poróżniła się z teściową i nie utrzymywała z nią kontaktu. Co innego jej córki dorosłe już: Maja i Wiktoria. Kiedy teściowa wskutek doznanego uszczerbku na zdrowiu potrzebuje pomocy, za ich namową, Ada przeprowadza się z Krakowa do Kasztelowa, do ostatniego domu przy ulicy Leśnej. Z cierpliwością anioła jest na każde zawołanie i wytrzymuje zgryźliwość teściowej. Powoli też poznaje okolicznych mieszkańców, a jeden z nich naprawdę ją zaczyna nie tyle denerwować, co również intrygować. W spokojnym Kasztelowie nieopodal Gliwic nie jest jednak do końca bezpiecznie. Co ciekawe, oprócz Ady, mamy również wprowadzoną narrację od strony kotów (nota bene koty odgrywają tu nie małą rolę) i poznajemy myśli osoby, która działa niezgodnie z prawem. 

W fabule bardzo dobrze i dość zdrowo ujęte zostało spojrzenie na religijność Polaków i postrzeganie instytucji Kościoła (uprzedzam dla rozczarowanych, że ksiądz to nie gej i nie ma romansu) oraz specyfikę małych miasteczek i wsi, gdzie właściwie wszyscy się znają, dość specyficznie pojmuje się zasady moralności i wiary, wścibstwo jest na porządku dziennym, mieszkańcy są charakterni, a wieści przekazywane są lotem błyskawicy. Nie mam na myśli tu stereotypu Polaka, ale specyfikę danego regionu i panującej tam tradycji. Na szczęście nie ma mowy ani o uprawie roli ani nie ma podanych przepisów kulinarnych, a Kasztelowo mimo, że się rozwija, to nie jest miasteczkiem z mnóstwem pensjonatów – zabiegi owe ostatnio są tak modnie stosowane w powieściach.

Renata L. Górska sprawnie połączyła też wątki obyczajowy, miłosny i kryminalny. Jeżeli chodzi o miłość, to mamy różne tu aspekty spojrzenia na nią. Ważną rolę w książce odgrywają też relacje rodzinne, o które należy dbać. Zaistniałe niesnaski i waśnie w obliczu dnia codziennego nie mają właściwie znaczenia, o ile staramy się zrozumieć drugą stronę. Wszystko ma tu swoje naturalne miejsce, nie ma sztucznego naciągania i patosu, a dialogi i narracja w wykonaniu Ady potrafią bawić. Zresztą warto zauważyć, że myślenie głównej bohaterki, podejście do życiowych spraw i kłopotów, jest adekwatne do jej wieku. 

Na pewno szczerze mogę polecić Historię kotem się toczy Renaty L. Górskiej. Acz muszę zaznaczyć, że nijak mi nie pasuje do tekstu młoda – pewnie w okolicach dwudziestki - kobieta z okładki (jakby kobiety po czterdziestce miały się gorzej). Do niczego się więcej nie przyczepię, bo naprawdę nie ma do czego.



Renata L. Górska, Historia kotem się toczy, wydawnictwo Replika, wydanie 2013, oprawa miękka ze skrzydełkami, stron 380.

18 komentarzy:

  1. Poruszyłaś ważny temat. Niejednokrotnie zastanawiam się nad własnym odbiorem książki, która nie robi na mnie wrażenia, a entuzjazmem uwidocznionym w recenzjach na blogach. A pod recenzją jeszcze z 10 równie entuzjastycznych komentarzy...

    Sprawa autora, który przysyła komuś egzemplarz do recenzji i oczekuje (w domyśle) jedynie pochlebstw... mnie (ale ja jestem staromodna, może dlatego) nie mieści się w głowie.
    Rozumiem, że autor woli być chwalony niż krytykowany, ale konstruktywne uwagi czy zastrzeżenia mogą przyczynić się do stworzenia jeszcze ciekawszych tekstów. Ja zawsze z uwagą słucham na przykład moich redaktorów, gdy pracujemy nad wydaniem książki. Nie traktuję ich uwag jako ataku na moją twórczość, ale jako wskazówkę, co zrobić, by "rzecz" była jeszcze lepsza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego nie za bardzo czytam inne blogi - poza oczywiście tymi ulubionymi, gdzie widać, że bywam :)
      Troszkę inaczej jest z autorami, którzy piszą powieści, a inaczej z takimi książkami jak Twoje. Wydaje mi się, że w Twoim przypadku - przynajmniej ja - nie obeszłabym się bez rad, kogoś, kto potrafi zauważyć więcej czy braku innego ujęcia, źródła, książki - chodzi tu o radę w dobrym sensie tego znaczenia. W przypadku powieści, większość autorów nie posiada ani krzty dozy krytycyzmu wobec tego, co napisali. Nie potrafią pogodzić się z tym, że coś się komuś nie podoba, nie jest w ich guście. A przecież wszyscy niby oczekują rzetelnej opinii.Pracować nad sobą trzeba nadal, niezależnie od wieku i zdobytych doświadczeń.
      Dobrej niedzieli

      Usuń
    2. Pozwolę "się wtrącić" ;) - otóż, mam wrażenie, że przewrażliwieni mogą być autorzy (a zwłaszcza autorki), którzy traktują napisane przez siebie książki jako swoje dzieci. Częstokroć nawet tak wyrażają się o swoich dziełach. Wiadomo zaś, jak boli jakakolwiek krytyczna uwaga, gdy dotyczy naszego dziecka, rozum idzie wtedy na bok, przodują emocje. W wywiadach ze mną wielokrotnie powtarzałam, że oddzielam swoją prywatność od światów z moich książek, a też zaznaczam, iż te ostatnie nie są moimi "dziećmi", nie rodzę ich, lecz je tworzę. Mam do swoich powieści wiele dystansu (czym dalej od premiery, tym więcej) i doskonale zdaję sobie sprawę, gdzie są moje plusy, a gdzie niedociągnięcia. Nigdy nie zdarzyło mi się dyskutować z recenzentami, bez względu na ich kompetencje, bo też prócz nich są jeszcze różne gusta czytelnicze i rzecz wiadoma, iż nie dogodzi się wszystkim. Natomiast sympatię do autora niekoniecznie musi pokrywać się z dobrym odbiorem jego książki. I odwrotnie - sympatia do recenzentów nie powinna łączyć się z wymogiem pisania przez nich pochlebstw. Przypominam sobie zdumienie jednej z recenzentek, której nie spodobała się jedna z moich powieści (co uzasadniła merytorycznie), a ja podziękowałam jej za opinię i zachęciłam, by zrecenzowała też inne moje książki. Ponoć nie jest to częste.
      Przy okazji, dziękuję za tę recenzję, bardzo mnie ucieszyła. Co do okładki, zgadzam się, twarz jest za młoda! ;) Dziękuję też za impuls do dyskusji! Pozdrawiam serdecznie, Renata LG.

      Usuń
    3. Tak, ma Pani rację autorzy traktują książki jak swoje dzieci, ale uważam, że również nie należy ulegać samouwielbieniu w tej kwestii i być podatnym na odmienne zdania, z których można wynieść naukę na przyszłość. W pisaniu przecież powinno chodzić o to, aby z książki na książkę pisać lepiej i wystrzegać się popełnionych wcześniej błędów. Pisarz też powinien się rozwijać, a nie stać w miejscu. W innym przypadku pisanie nie ma najmniejszego sensu. To to samo co z książkami naukowymi, których autorzy zamiast poprowadzić własne badania, egzystują na opracowaniach, które się ukazały, dokonując kompilacji we wszystkie strony. Zbyt wielka pewność siebie może gubić. Jak najbardziej do swoich dzieł powinno się mieć dystans. Zdarzało mi się też, że jedne książki tej samej autorki podobały mi się, inne nie, o czym nie omieszkałam napisać. Wszystko jest w porządku dopóki istnieje czasownik "podobać się", a konstelacje ulegają zmianie, gdy jest jakieś "ale". Na pewno postawa Pani nie jest zbyt często spotykana. Jednak przyjacielska życzliwość do autora ma jednak wiele wspólnego z opinią jego książki - tu się będę upierać.
      Dziękuję za odwiedziny, głos w dyskusji i dobre słowo :)
      serdeczności i dobrej niedzieli

      Usuń
  2. Przeczytałam "Przyciąganie niebieskie" tej autorki i książka przypadła mi do gustu. Tę również chciałabym poznać :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię tę autorkę. Jest kilka polskich autorek których książki czytam i mimo, iż czasem trafi się pozycja która niekoniecznie trafia idealnie w mój gust, to będę czytać dalej bo uwielbiam polską literaturę:) Słodzę tylko wtedy, gdy naprawdę tak czuję:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uwielbiam polską literaturę w wymiarze biografii, historii i sztuki :)

      Usuń
  4. Hmmm
    Duuuuuuuuużo prawdy.
    Nawet baaardzo!
    Wiadomo lubię polską literaturę, polskie Autorki, Autorów... ale nie na tyle by zniszczyć zaufanie tych, którzy mnie tym zaufaniem obdarzyli... i żeby pisać coś czego nie myślę... nigdy tak nie bylo i nie będzie, czy to się komuś podoba czy też nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jeśli chodzi o Panią Renatkę - lubię, cenię i chętnie czytam, a Kocisko przede mną ;)
      Buziak i pozdrawiam ;)

      Usuń
    2. Kotów kiedyś miałam w liczbie trzech. Ale to było lata całe temu i czasy panieńskie. Teraz żadnego.
      Pani Renata ma świetny styl, a jej książki czyta się z wielką przyjemnością. Poza tym traktują o kobietach mniej więcej w moim wieku, wiec być może to też ma wpływ na moją ocenę :)))

      dobrej niedzieli

      Usuń
  5. Szkoda, że U Ciebie też widać i czuć nieszczerość. Jakbyś bała się, że wydawnictwa przestaną przesyłać książki. Jak Cii się nie podoba, to tylko lakoniczne streszczenie fabuły i zachęcające frazesy. Jakbyś bała się napisać, że się nie podobało. Więc ten przydługi wstęp jedzie hipokryzją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że hipokryzja kryje się z kolei pod Anonimem.

      Usuń
  6. http://czarnekoronki.blogspot.com/29 grudnia 2013 23:03

    Wypadałoby przeczytać, bardzo cenię sobie szczerość :)
    Jeżeli autor wierzy w swoje "dziełko" nie boi się żadnej krytyki, wręcz przeciwnie, podejrzane byłoby, gdyby wszystkim się podobało. Pozdrawiam serdecznie.
    Bogumiła Jęcek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani Bogumiło, dziękuję za wypowiedź z perspektywy piszącej :)

      Usuń
  7. Prawdziwa sztuka krytyk się nie boi. :)
    A swoją drogą książka zapowiada się ciekawie, lubię takie klimaty i będę jej wypatrywać w bibliotece.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo za konstruktywne słowo pisane pozostawione na tym blogu. Nie zawsze mogę od razu odpowiedzieć, za co przepraszam.

Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników. Prowadząca bloga nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.